stycznia 28, 2024

Kwiat wiśni i czerwona fasola Durian Sukegawa (przełożył Dariusz Latoś)

Kwiat wiśni i czerwona fasola Durian Sukegawa (przełożył Dariusz Latoś)

Sentaro, chłopak z trudną przeszłością
i niespełnionymi marzeniami o karierze pisarza, 
pracuje w sklepiku z dorayaki - 
tradycyjnymi naleśnikami nadziewanymi słodką pastą z czerwonej fasoli.

Czasami nie trzeba wielu słów, by wiele powiedzieć. I właśnie taka jest ta opowieść, która nie przypomina wielkich, wielotomowych historii, a jednak niesie w sobie głębokie przesłanie o szacunku, o dobroci, o sile każdego człowieka. To przypomnienie, że życie ma sens, nawet jeśli nie zawsze go dostrzegamy, nawet jeśli nie zawsze chcemy w to uwierzyć, bo nasze ścieżki zdają się zbyt kręte, a obowiązki nazbyt ciężkie. To przypomnienie, że choć życie wydaje się skomplikowane, ktoś inny może cierpieć o wiele bardziej, nawet jeśli nieustannie się uśmiecha. Historia, jaka toczy się nad dorayaki ma wiele barw, wiele odcieni szarości, jakich czasami nie chcemy dostrzegać.

"Urodziliśmy się, aby oglądać świat, aby go słuchać."

Odcienie szarości ma w sobie również Sentaro, który wciąż nie naprawił swoich błędów. Żyje z nimi, jak z wielkim ciężarem, istniejąc jedynie po to, by przetrwać. Wyznaczone przez niego cele zdają się jednak niezwykle iluzoryczne, dokładnie takie, jak całe jego istnienie. Nie ma w nim iskry, nie ma w nim chęci do czegokolwiek większego. Mężczyzna tuła się pomiędzy pracą a restauracjami, gdzie wieczorem może coś zjeść i wypić tyle, by zapaść w sen. Dorayaki nie są sensem jego życia, są jedynie czymś, co musi robić, by przetrwać, by zarobić, by być w stanie utrzymać się ponad falą życia, jaka nieustannie próbuje zmyć go z powierzchni ziemi.

Jego całkowitym przeciwieństwem jest Tokue, staruszka dobiegająca osiemdziesiątki, potrafiąca zachwycić się pięknem kwitnącej wiśni, potrafiąca wydobyć z fasoli jej niezwykły smak. Choć pozornie wydawać by się mogło, że to właśnie ona nie ma już nic do stracenia, że ma za sobą całe życie, zdaje się czerpać z niego o wiele więcej, niż Sentaro. Jest również niewątpliwie o wiele bardziej uparta i zdolna do tego, by stawiać na swoim. A ponieważ decyduje się zacząć pracować z młodym mężczyzną, nic nie jest w stanie jej powstrzymać. Od samego początku jest zdeterminowana, by osiągnąć to, co sobie założyła, choć trudno powiedzieć, co dokładnie Tokue widzi w tym niewielkim sklepiku z przeciętnymi dorayaki.

"Kto jak kto, ale ty na pewno sobie poradzisz."

To gorzka opowieść o życiu, o jego niesprawiedliwości, o tym, że czasami choćby nie wiadomo, jak bardzo chciało się walczyć z własnym losem, nie da się go przełamać. To opowieść o tym, co w życiu najważniejsze, o drobnych rzeczach, jakie zdają się umykać, gdy człowiek zapomina na nie spojrzeć. To opowieść o tym, co dla kogo najcenniejsze, o tym, czego można się chwycić, za czym można podążyć. To również zderzenie dwóch światów, jakie nieoczekiwanie skonfrontowane, są w stanie funkcjonować tuż obok siebie, nawet jeśli wydaje się to szalone. Jednocześnie jednak to historia niesprawiedliwości, jaka boli nie tylko bohaterów, ale również czytelnika.

To niezwykle urzekająca opowieść, jaka w swojej prostocie niesie głębokie przesłanie, pozostawiając po sobie również gorzki smak. Miniatura literacka, jaka zasługuje na wielką uwagę. Gdyby było tego mało, również jej wydanie jest piękne, doskonale przygotowane, jedynie podkreślające znaczenie przekazywanej opowieści. Wszystko tutaj ze sobą harmonizuje, dając czytelnikowi prawdziwie piękny obraz, o którym z całą pewnością trudno będzie zapomnieć. To jedna z tych opowieści, jaką można odłożyć na półkę, ale z całą pewnością nie można przez dłuższą chwilę odłożyć jej z serca.

"Myślę, że chodziło jej po prostu o to, 
żeby traktować fasolę tak, jakbyśmy mogli ją usłyszeć."

stycznia 10, 2024

Podmajordomus Minor Patrick deWitt (przełożył Krzysztof Majer)

Podmajordomus Minor Patrick deWitt (przełożył Krzysztof Majer)

Siedemnastoletni Lucien Minor otrzymuje posadę podmajordomusa 
w zamku tajemniczego barona von Aux.

Od pierwszych stron tej powieści, wiemy, że Lucien nie jest człowiekiem wyjątkowym, choć właśnie tak pragnie postrzegać samego siebie. Półsierota, która nie ma swojego miejsca w świecie, która ucieka się do kłamstwa, by dostrzec u innych emocje, jakich pragnie, która przyjmuje jedyną zaoferowaną jej posadę, by wyrwać się z wioski, jaką zamieszkuje od urodzenia. Można szczerze przyznać, że Lucien jest tym bohaterem literackim, który potrafi drażnić czytelnika, którego obecność wydaje się jedynie jakimś bliżej niesprecyzowanym szaleństwem. Jest człowiekiem miałkim, szukającym własnej wygody, próbującym pokazywać się z jak najlepszej strony, choć, by to osiągnąć, ubiega się do łgarstw.

Podążając za Lucienem, trafiamy do wioski pod zamkiem von Aux i tutaj wszystko zaczyna się komplikować, zaś wachlarz dziwnych, karykaturalnych i zapewne chorych postaci, zaczyna się coraz bardziej poszerzać. Trudno znaleźć tutaj osobę, która byłaby w pełni normalna i choć dokładnie taki był zamysł autora, staje się to w którymś momencie niezwykle wręcz męczące. Im więcej groteski, im więcej absurdu, tym bardziej powieść staje się w moim odczuciu niezjadliwa. Bo, trzeba przyznać, jej końcówka jest w pewnym sensie niestrawna, aczkolwiek wydaje się to specjalnym zabiegiem deWitta. 

Pogłębiające się szaleństwo i degeneracja otaczających Luciena bohaterów, zdają się pozornie coś wyjaśniać, choć tak naprawdę tłumaczą niewiele. Klara pozostaje niestała w uczuciach, Memel pogrąża się w swojej chorobie, zaprzeczając częściowo własnym twierdzeniom, że w cierpieniu nie ma niczego szlachetnego, Mewe traci sens życia, Agnes i majordomus, podobnie, jak ich pan, stają się zaś cieniami samych siebie. Każdy z nich na swój sposób ukazuje upadek człowieka, za którym nie chce podążać Lucien, choć tak naprawdę stacza się wraz z nimi, pogrążając się w świecie, jaki nie ma najmniejszego sensu.

"Lucy zamknął oczy: nie po to jednak, by zapaść w sen, lecz by pobyć samemu w owym komfortowo wyposażonym pokoju, który utrzymywał gdzieś na dnie własnej głowy."

Odnoszę wrażenie, że gdybym miała dokonać jakichś porównań literackich, musiałabym odnieść tę książkę do dzieł Gombrowicza. Momentami odnajdywałam tutaj podobny poziom absurdu, tę właśnie groteskę, jakiej nic i nikt nie jest w stanie tak właściwie opisać. Granice pojmowania i sensu zacierały się w sposób, który tak naprawdę nie przemawiał do mnie w pełni. Nie ukrywam, że powieść ta ma swój sens, że można go uchwycić, że można się na nim zatrzymać, ale jednak nagromadzenie rzeczy skrajnie nieprawdopodobnych, powoduje, że nie jest to historia, która w pełni by mi odpowiadała. Gdy mówimy o powieściach deWitta, zdecydowanie wybieram Braci Sisters.

Jednocześnie jednak przyznaję, że Podmajordomusa po prostu się połyka. To ta książka, przy której nieustannie padają magiczne zapewnienia o jeszcze jednym rozdziale, a ponieważ poszczególne fragmenty książki są stosunkowo krótkie, należy uznać to za prawdziwą pułapkę. I chociaż nie ma tutaj właściwie żadnej tajemnicy, jakiej rozwiązania czytelnik by wypatrywał, choć nie ma tutaj wielkiej przygody, spokojnie można przyznać, że każda kolejna strona potrafi rodzić pytania o to, co wydarzy się dalej. Dokąd, tak naprawdę, zmierzamy wraz z bohaterem i czy jego życie ma w ogóle jakiś większy sens.

To przyjemna, choć w moim odczuciu, całkiem niezobowiązująca lektura, której naprawdę warto poświęcić czas. Nie nazwałabym jej zachwycającą, czy nadmiernie urzekającą, ale ma w sobie coś pociągającego, coś, co być może pozostawi niektórych czytelników z licznymi pytaniami, na jakie najpewniej nie istnieją jednoznaczne odpowiedzi.

"Cierpienie wcale nie uszlachetnia, 
a bezmyślna harówka nie jest warta zachodu."

stycznia 06, 2024

Wypieki defensywne T. Kingfisher (przełożyła Dominika Schimscheiner)

Wypieki defensywne T. Kingfisher (przełożyła Dominika Schimscheiner)

Czternastoletnia Mona nie przypomina czarodziejów,
których zadaniem jest obrona miasta.
Nie potrafi ciskać błyskawicami ani komunikować się poprzez wodę.

To nie jest książka dla dzieci. Choćby miało się tak wydawać dzięki czternastoletniej głównej bohaterce i walczącym piernikom, choćby miał sugerować to komediowy styl opowieści, nie jest to historia, która trafi w pełni do młodszych czytelników. Pod warstwą pięknego lukru, którym jest gładka i przyjemna opowieść o młodocianym bohaterstwie, kryje się bowiem wiele prawd uniwersalnych, jakie w pełni mogą dostrzec i zrozumieć dorośli czytelnicy. Prawd, o jakich nie myśli się każdego dnia, które umykają nam nawet wtedy gdy sięgamy po inne książki i chłoniemy opowieści o nastolatkach gotowych poświęcać własne życie, by uratować cały świat.

"Nigdy nie chciałam być bohaterką.
Nikt tego nie chce."

Już pierwsze strony książki pokazują, że pod groteską kryje się coś więcej, gdy główna bohaterka znajduje ciało w piekarni swojej ciotki. Nie jest to coś, z czym na co dzień spotykają się czternastolatki i z całą pewnością nie jest to coś, co prowadzi później do serii prawdziwych nieszczęść, odkrywając niekompetencje dorosłych. Bo również o tym jest ta książka. O tym, że czasami ludzie popadają w marazm, że ukrywają wiele spraw, udając, że te nie istnieją, nie wiedząc, co powinni z nimi zrobić. To obraz zagubienia i bezsilności, jak również chorego wręcz dążenia do władzy. Obraz ludzi, którzy nie cofną się przed niczym, by osiągnąć własne cele, nawet jeśli są w istocie zwykłymi tchórzami. Obraz zmęczonych ludzi, na których barki włożono wielką odpowiedzialność, nawet jeśli nigdy jej nie chcieli, obraz zawiści, jaka stopniowo wychyla się na światło dzienne, jeśli tylko dobrze ją podsycić.

Wszyscy bohaterowie tej książki są nie tylko żywi, ale i namacalni. Jest w nich wiele cech, wiele pragnień i zwyczajnego zmęczenia, jakie można spotkać dosłownie u każdego. Mają swoje wady i zalety, każdy jest istotą z krwi i kości, kryjącą różnego rodzaju marzenia, dążenia czy nadzieje. Jednocześnie ich życia wydają się na swój sposób proste i uporządkowane, jakby posiadały stały, całkowicie niezmienny rytm, z którego nic nie może ich wyrwać. 

Mona pragnie jedynie piec chleby i ciasta, jej wujostwo skoncentrowane jest na prowadzeniu piekarni; Patyk jest dzieckiem ulicy, niedostrzegającym czyhających na nie zagrożeń. Księżna to zmęczony polityk, który zgubił się gdzieś po drodze, a czarodziej Ethan nosi na swoich barkach ciężar, jaki mu doskwiera. Nikt tutaj nie pragnie chwały, nikt nie pragnie sławy, jaka faktycznie rozświetliłaby jego życie. Wspaniale podsumowuje to postać wuja Mony, skrywająca pewien sekret, stanowiący puentę tej powieści. Historii, która z wielu względów może okazać się bardziej podobna do życia, niż czytelnikowi może wydawać się na pierwszy rzut oka.

"To dopiero ludzie się wściekną.
Są tacy, którym się to spodoba."

Przyznaję szczerze, że pochłonęłam tę książkę. Czyta się ją naprawdę szybko, nie ma w niej niepotrzebnego przegadania, nie jest rozciągnięta i kończy się dokładnie wtedy, kiedy skończyć się powinna. Znajdziemy tutaj kilka przyjemnych zwrotów akcji, ale także miejsc, których czytelnik mógł spodziewać się od samego początku. Opowieść ta nie jest bowiem nastawiona na wielkie niespodzianki, czy szokowanie, a na przekazanie prawdy, jaka nieustannie nam umyka. Prawdy, która jest niczym gorzkie ciasto, ukryte pod sporą warstwą lukru.

Napotkałam na kilka błędów edytorskich, które zwróciły moją uwagę. Jednym z nich jest z całą pewnością zapomniane angielskie imię Patyka, którego nagłe pojawienie się wprowadza czytelnika w chwilowe oszołomienie, powodujące, że może się zastanawiać, czy nie zgubił gdzieś po drodze jakiegoś ważnego bohatera. Pozostałe są jedynie drobnymi chochlikami, które gryzą w oczy. Co ciekawe, największym problemem, z jakim zderzyłam się w czasie czytania, było przyzwyczajenie się do pierwszoosobowej narracji. Nieczęsto czytam podobne książki i zauważyłam, że całkowicie odruchowo zamieniałam każde czytane słowo na wersję trzecioosobową, robiąc to po prostu z nawyku. Dopiero po dobrych siedemdziesięciu stronach oswoiłam się z innym sposobem narracji.

"Księżna miała poetyckie poczucie sprawiedliwości."

marca 24, 2020

"Zagadka Hotelu Winterhouse" Ben Guterson (przełożył: Maciej Nowak-Kreyer)

"Zagadka Hotelu Winterhouse" Ben Guterson (przełożył: Maciej Nowak-Kreyer)

"Elizabeth jest bardzo szczęśliwa, od kiedy zamieszkała w Hotelu Winterhouse. Niestety jej moce zaczynają się objawiać w nieprzewidzianych sytuacjach i do końca nie wiadomo, czy dziewczynka potrafi nad nimi zapanować. Zarówno ona jak i Freddie ponownie zostają wciągnięci w zasadzkę. Hotelowi goście dziwnie się zachowują, niezidentyfikowane siły wstrząsają fundamentami Winterhouse, a Elizabeth znowu słyszy tajemnicze nawoływanie. Czyżby ktoś w hotelu próbował pomóc jej upiornej ciotce powrócić do domu? Czy Elizabeth pozna wreszcie całą historię swojej rodziny i razem z Freddiem rozwiąże ostatnią zagadkę związaną z Winterhouse?"


Elizabeth zamieszkała w Hotelu Winterhouse, gdzie od teraz spędza czas ze swoim dziadkiem i uczęszcza do szkoły w pobliskim miasteczku. Jej życie zdaje się być cudowną sielanką, ma nowych znajomych i czeka na pojawienie się Freddiego, który ma przyjechać wraz z rodzicami na ferie wielkanocne. Widok piękny jak z obrazka, ale niestety - nic nie trwa wiecznie. Elizabeth nieoczekiwanie trafia w pobliże nieczynnej już kopalni i zdaje sobie sprawę, że znowu wyczuwa nieznaczne drgania podłoża, a w okolicy pojawiają się ślady, które wcale nie napawają optymizmem. Gdyby tego było mało, właściwie wszyscy w jej otoczeniu zaczynają nagle dziwnie się zachowywać i nie znajdują wytłumaczenia dla wielu spraw, jakie stają się ich udziałem. Nie trudno zgadnąć, że dziewczyna dość prędko zaczyna się niepokoić, ale tym razem zostaje uważnie wysłuchana. Czy to jednak cokolwiek zmieni? 

"Lecz za to czas płynie szybko."

Już podczas czytania drugiego tomu serii zastanawiałam się, czy niektórzy nie dojdą do wniosku, że za dużo tych zagadek, że wszystko kręci się wokół jednego tematu, że nie ma tutaj niczego nowego i porywającego. Z przyjemnością muszę stwierdzić, że wydarzenia z "Zagadki Hotelu Winterhouse" w niczym nie ustępują historii z poprzednich części i, co najważniejsze, rozjaśniają wszelkie wątpliwości, jakich mógł wcześniej nabrać czytelnik. Akcja jest wartka, książka na tyle wciągająca, że spokojnie można by przeczytać ją w jeden dzień albo dwa wieczory, a kiedy już kolejne wydarzenia zaczynają nabierać rumieńców, trudno się tak naprawdę oderwać od opowieści. 

"Zagadka Hotelu Winterhouse" wyjaśnia wszystkie sekrety, na jakie świadomie, lub całkowicie nieświadomie, natknęliśmy się w czasie lektury poprzednich tomów serii. Opowieść staje się kompletna, a elementy wielkiej układanki znajdują ostatecznie swoje miejsca, by pozostawić czytelnika z poczuciem, że chciałby dowiedzieć się czegoś więcej. To jedna z tych historii, przy której żałujemy, że dobiegła końca i nie będziemy mogli śledzić już dalszych losów bohaterów, nawet jeśli wiemy, że nie ma tutaj już nic do dodania. Opowieść pozostawia jednak niewątpliwie, całkiem spore pole do popisu wyobraźni samego czytelnika i daje poczucie, że czasami nawet rozwiązania, które z pozoru wcale nie są takie dobre, mogą nauczyć nas czegoś nowego i przydatnego.

"Wszystko okryła ciemność, a nią zawładnęła cisza."

Kończąc już, powiem jedynie, że mam nadzieję na więcej takich książek. Być może są oderwane od rzeczywistości, może niektórym będą wydawać się zbyt delikatne, ale moim zdaniem - przekazują wiele wartości, na które powinni zwrócić tak dorośli, jak i młodsi czytelnicy. Ben Guterson pod płaszczykiem fantastycznej historii, przemycił wiele prawd uniwersalnych dotyczących różnic pokoleniowych, problemów dojrzewania i zmian, jakie mogą zachodzić w życiu każdego z nas. Autorowi naprawdę dobrze udało się uchwycić tę młodszą młodzież, która dopiero wkracza w problemy dorosłości i zaczyna mieć liczne wątpliwości dotyczące własnej przyszłości. Dla kogo zatem jest właściwie seria o Hotelu Winterhouse? Sądzę, że właśnie dla młodszej młodzieży oraz ich rodziców, czy dziadków, bo sądzę, że właśnie do nich najmocniej trafi ten cichy, ukryty przekaz, na który można tam natrafić.

"To jeszcze nie koniec. Wcale. Mam wrażenie, że to dopiero początek."

Za książkę dziękuję Wydawnictwu Dwukropek.

stycznia 12, 2020

"Sekrety Hotelu Winterhouse" Ben Guterson (przełożyła: Katarzyna Mironowicz)

"Sekrety Hotelu Winterhouse" Ben Guterson (przełożyła: Katarzyna Mironowicz)

'Elizabeth i Freddie wracają do hotelu Winterhouse na kolejne święta z nadzieją, że tym razem nie czekają na nich żadne niemiłe niespodzianki. Okazuje się jednak, że do hotelu przybywają nowi goście, których zachowanie bardzo niepokoi Elizabeth. A kiedy razem z Freddiem odkrywają dziwny emblemat i podążają tropem wskazówek, ściągają na siebie uwagę niejakiej Elany Vesper. Elizabeth poznaje mroczne sekrety hotelu i musi rozwiązać kolejne zagadki z przeszłości, by ocalić siebie i swoich najbliższych.'

Z całą pewnością znajdzie się ktoś, kto powie, że co za dużo, to niezdrowo. Jak dużo sekretów może bowiem kryć jeden, choćby i naprawdę niezwykły, hotel? Odpowiedź jest prosta: nieskończenie wiele. Co ciekawe, w ogóle to nie przeszkadza, a jedynie powoduje, że czytelnik jest zainteresowany tym, co jeszcze może spotkać go w Winterhouse, gdzie po prostu nie brakuje tajemniczych wierszy, emblematów, niezliczonych drzwi i pomieszczeń, których przeznaczenia nikt jeszcze nie zna. Ośmielę się powiedzieć, że ten niezwykły hotel ma w sobie coś z Hogwartu i nie zdziwię się wcale, kiedy pewnego dnia odkryjemy tam Komnatę Tajemnic albo ruchome schody. W przypadku tej serii nie ma czegoś takiego jak zbyt wiele tajemnic.

Trzeba by zatem wyjaśnić, dlaczego tak właśnie uważam. Wszystko za sprawą sprytnie wprowadzonych w pierwszym tomie postaci, gdzie od samego początku opowieści wiemy, że Winterhouse jest pełne sekretów, których nikt nie zgłębił. Legendarny założyciel tego miejsca i jego przyjaciel zakochany w różnego rodzaju zagadkach i szyfrach, są chyba doskonałą podbudową do tego, by spokojnie móc uznać, iż w hotelu za każdym rogiem może czaić się nowy sekret. Do tego wszystkiego dołożona zostaje jeszcze pewna świątynia, w której panowie spędzili wystarczająco wiele czasu, by przywieźć z niej nie tylko niesamowitą wiedzę, ale i sporo magicznych, czy co najmniej tajemniczych, przedmiotów godnych tego, by bezpiecznie je ukryć. Do tego można dodać jeszcze, że wciąż nie wiemy, jak dokładnie wyglądały relacje tej dwójki i czy przypadkiem nie doszło pomiędzy nimi do jakiegoś rozłamu, co dodaje nieco, nazwijmy to, pikanterii całej historii. 

Powodów do tego, by powiedzieć, że hotel Winterhouse może kryć w sobie jeszcze więcej tajemnic, jest zdecydowanie bez liku, ale może nie będę mówić o nich wszystkich, w końcu trzeba zachować jakieś sekrety na czas lektury dla czytelników, którzy jeszcze nie zapoznali się z tą historią. 

'Zupełnie sama'

Czytając pierwszą część serii, odnosiłam wrażenie, że niektóre postaci są dość szablonowe. Teraz jednak, być może wraz z rozwojem bohaterów, zaczynam dostrzegać niejednoznaczności, jakie się w nich objawiają. Dotyczy to również głównej bohaterki, co jest w moim odczuciu zdecydowanie dobrym zabiegiem. W końcu nawet ten, kto jest dobry, miewa gorsze chwile i bywa wystawiony na różnego rodzaju pokusy. Dodatkowo wprowadzenie kolejnych postaci pozwala na przedstawienie zupełnie nowych zachowań oraz ukazanie tego, że pozory czasem mylą, a pod maskami kryją się zupełnie inne osoby. Nie będę wskazywała palcami na bohaterów, których dotyczą te stwierdzenia, ale sądzę, że czytelnicy prędko zorientują się, co mam na myśli. 

Za pewien plus poczytują również to, że mimo wszystko starsi bohaterowi postrzegają Elizabeth nadal jako dziecko. W końcu główna bohaterka powieści ma dopiero dwanaście lat i choć uczestniczyła już w różnych wydarzeniach, a jej życie na pewno nie było usłane różami, być może nie powinna faktycznie wiedzieć o wszystkim. Z drugiej jednak strony książka pokazuje, że ukrywanie pewnych spraw przed dziećmi, nie jest dla nich najlepsze i może prowadzić do jednej wielkiej katastrofy, jak również zachwiania zaufania pomiędzy młodocianymi, a ich dorosłymi opiekunami. Mówiąc inaczej, to całkiem dobra nauka dla nieco młodszych i starszych czytelników, którzy powinni dobrze zapamiętać tę lekcję.

Warto również zaznaczyć, że drugi tom przygód Elizabeth w niczym nie ustępuje pierwszemu. Jest równie dobrze napisany, sekrety są tak samo wciągające, jak za pierwszym razem, a wokół Winterhouse buduje się otoczka narastającej tajemniczości. Hotel może być równie niecodzienny, jak wiele innych miejsc z literatury młodzieżowej, zaś Elizabeth i Freddie spokojnie mogą uchodzić za bohaterów, którzy muszą mierzyć się ze złem tego świata. Wprowadzenie nowych wątków, rozbudowanie okolicy samego hotelu, dodanie tak prozaicznych spraw, jak konieczność uczęszczania do szkoły, czy kwestia przemijania, jedynie dodają opowieści większej realności. Przekazują również czytelnikom pewne wartości, obok których trudno przejść obojętnie. Mówiąc inaczej, seria Winterhouse jest nie tylko jedną wielką przygodą, ale także księgą prostych mądrości, o jakich zdecydowanie warto pamiętać w życiu codziennym.

Kończąc już muszę powiedzieć, że czekam na kolejny tom. Szczęśliwie dla mnie 'Zagadka hotelu Winterhouse' pojawi się już 25 marca, więc wiem już dobrze, jak spędzę to środowe popołudnie.


'Winterhouse to mój dom'
Copyright © 2016 Urząd Książki , Blogger