października 31, 2018

'Nikt nie idzie' Jakub Małecki

'Nikt nie idzie' Jakub Małecki

'Po tym, jak Olga zobaczyła go po raz pierwszy, uporczywie wracał do niej w myślach. Tajemnicza postać z kolorowymi balonami. Ni to mężczyzna, ni to dziecko. Ona samotna,on osobny i zamknięty we własnym świecie. Ich losy przetną się ponownie na skrzyżowaniu ulic w chwili tragicznego zdarzenia.'

Nie wiem zupełnie, co ta książka ma w sobie, jakie narkotyki, jakie inne używki, jakie opiaty czy dziwną i niewytłumaczalną siłę uzależniającą, ale po prostu ją pochłonęłam. Nie było siły, która mogłaby mnie oderwać od 'Nikt nie idzie' i chyba tylko resztka zdrowego rozsądku kazała mi się kłaść, bo następnego dnia rano byłabym w pracy po prostu martwa. Nie mogłam się jednak doczekać chwili, kiedy znowu siądę na kanapie i będę mogła się dowiedzieć, co takiego ostatecznie przydarzyło się głównym bohaterom. Czytając tę książkę odnosiła wrażenie, jakbym żyła życiem Olgi, Igora i Klemensa, a nie tylko podróżowała gdzieś obok. I właśnie to powoduje, iż uważam książkę Małeckiego za zdecydowanie jedną z najlepszych w tym roku. Mało który pisarz potrafi tak wciągnąć mnie w swoją opowieść.

Z jednej strony trudno powiedzieć, żeby historia Olgi czy Igora była jakaś wyjątkowa. Oczywiście, takie rzeczy jakie im się przytrafiały na pewno nie są chlebem powszednim każdego z nas, ale z drugiej strony słyszy się o nich, może nawet zna się osoby, które straciły w dość niewyjaśnionych okolicznościach swoich bliskich albo w ten czy inny sposób musiały odpokutować za swoje wcześniejsze winy. Nawet Klemens, który jest osobą niepełnosprawną, nie jest kimś szczególnie wyjątkowym, w końcu mamy świadomość, że takie osoby żyją i funkcjonują dookoła nas. Jednak z drugiej strony czytanie o ich życiu jest niesamowicie fascynujące. Jakby na kolejnej stronie miało nam się ukazać jakieś przesłanie, jakieś wyjaśnienie czy pocieszenie. Może częściowo czytelnik chciałby po prostu znaleźć w tych opowieściach historie o samym sobie? A może w drugą stronę - patrząc na to, co spotyka bohaterów 'Nikt nie idzie' pomyśli sobie, że jego życie jest jednak w gruncie rzeczy całkiem dobre? I zorientuje się, że naprawdę nikt nie idzie tą drogą.

'Nazajutrz w ogrodzie pojawił się chłopiec w za dużych spodniach i koszulce z postrzępionym rękawem.'

Gdyby ktoś zapytał mnie o czym właściwie jest 'Nikt nie idzie' powiedziałabym, że o życiu. O tym wszystkim, co nam się przytrafia, o tym co daje nam szczęście i w dużej mierze - co nas zasmuca. O porażkach, problemach i błędach, jakich możemy żałować do końca swoich dni. Jest również historią otwartą, niedopowiedzianą, która pozostawia czytelnika z przeświadczeniem, że nigdy nie odkryjemy pewnych spraw, że niektóre wydarzenia z przeszłości pozostaną na zawsze nierozwiązane, choćbyśmy próbowali z całych sił je zmienić. Nawet jeśli zamieciemy je pod dywan, to jednak zawsze będą gdzieś, w którymś momencie, łypać na nas nieufnie. 


Opisy w książce są w gruncie rzeczy bardzo proste, ale w niczym to nie przeszkadza, powoduje nawet, że przez historię się płynie, jakby naprawdę była opowiadana przez głównych bohaterów. Wszystko zdaje się być namacalne - bliskość Igora, rozterki Olgi, czy nawet szaleństwa Klemensa, ich spotkania i wzajemne powiązania. Może najwłaściwiej będzie po prostu powiedzieć, że autor zdołał zbudować klimat, który powoduje, że naprawdę chcesz poznać historie jego bohaterów, że chcesz znać ich zakończenie, ale jak to bywa w życiu - przyszłość kryje się w cieniu. I chociaż w czytelniku pozostaje niepewność i poczucie, że przecież to wszystko, każdy wątek, nie może się po prostu ot tak urwać, to jednak tak się dzieje. Wraz z końcem dnia nie wiemy, co przyniesie następny. Wraz z ostatnią kartką książki, nie wiemy, co czeka dalej jej bohaterów. W tym wypadku nie czuję niedosytu i braku dopełnienia. Czuję po prostu kaca, po opuszczeniu tej opowieści, jakbym straciła kogoś bliskiego.

'Wsiedli do auta i odjechali w kierunku Warszawy.'

października 24, 2018

'Tutaje' Ewa i Marcin Minor

'Tutaje' Ewa i Marcin Minor

'W Tutajach czas nie płynie ani wolniej, ani szybciej. Potrafi jednak zaskakiwać kierunkami, w których popycha bohaterów - mieszkańców lasu. Każdy zwierzak to wyjątkowy charakter, z zaletami, wadami oraz całą paletą emocji.'

Ostatnio dość często sięgam po książki skierowane do dzieci. Odnoszę wrażenie, że stają się one coraz mądrzejsze, mniej jest w nich jakiś nieprawdopodobnych głupot albo wciskanych wręcz na siłę morałów, które nic dobrego za sobą nie niosą. Pewne prawdy życiowe przekazywane są w mniej nachalny sposób, przez co nawet starszemu czytelnikowi łatwiej jest pochylić się nad taką lekturą i zastanowić nad tym, na co ma ona zwracać uwagę. Nie można też zapominać, że kwestii ważnych dla maluchów jest naprawdę sporo. Są to jednak również rzeczy, o których nie zawsze pamiętamy my, dorośli, i warto raz na jakiś czas sięgnąć po te dziecięce prawdy, które mogą pomóc w trudnych chwilach. Istnieje cień szansy, że przypomną nam o czymś, o czym dawno już zapomnieliśmy. 

W tym miejscu chciałabym zapytać, czy ktoś w biegu dnia codziennego pochyla się nad zagadnieniami przeprowadzki albo posiadanych talentów? O przyjaźni, owszem, dyskutuje się często i dość sporo, ale odnoszę wrażenie, że nie zawsze dotyka się w tym względzie sedna sprawy.  Pozornie są to wszystko rzeczy proste, towarzyszące nam wciąż przez całe życie, raz blednące, a raz całkowicie namacalne. To prawda, ale zdaje się, że nigdy nie poświęcamy tym zagadnieniom tyle czasu, ile byśmy powinni. Bagatelizujemy je, przechodzimy obok nich nie zwracając zbyt wielkiej uwagi na uczucia, jakie mogą budzić.

'To, co na początku wydawało się trochę straszne, bo nowe i nieznane, okazało się dla nas najlepsze. Najważniejsze to wierzyć, że się uda, i działać.'

Pamiętam, że kiedy sama przenosiłam się z mieszkania do domu czułam wielką ekscytację, a jednocześnie straszny smutek oraz niepewność, co dalej. Odnoszę wrażenie, że właśnie te emocje zostały uchwycone w 'Tutajach'. Rozdzielono je jednak pomiędzy całą rodzinę myszy, która decyduje się wyruszyć na poszukiwanie nowego domu, gdyż ich własny jest sukcesywnie zalewany z powodu ulewnych deszczy. Pozwala to zresztą zrozumieć młodemu czytelnikowi, że w obliczu przeprowadzki sam może czuć smutek jak Rysiu, niechęć jak wujek Pufon, czy nadzieję jak mama Mysz. W końcu każdy z nas jest inny i nie ma jakiegoś jednego wzorcu zachowania w danej sytuacji.

W 'Tutajach' można znaleźć również naprawdę dobrą opowieść o talentach i braterskiej miłości, która nie zawsze musi być prosta i piękna. W końcu w rodzinie też zdarzają się problemy, nieporozumienia, a nawet zazdrość. To również zupełnie nieskomplikowana historia o tym, że jeśli ma się do czegoś talent nie należy odkładać tego w kąt. Lepiej rozwijać się, doskonalić, walczyć z własnymi ułomnościami i niepewnościami. Poza tym świetnie została tutaj opisana przyjaźń, młodzieńcza i pewnie nieco naiwna, ale jednocześnie bezinteresowna. Nieprzyjemne przygody jeża Maciusia z całą pewnością przypomną każdemu o tym, że nie kocha się kogoś za coś, ale za to, że ten jest obok.

'W swoim śnie wiedział, że jest odważny, pomysłowy i utalentowany. Niech koniecznie o tym pamięta, gdy tylko się obudzi, bo przecież taki właśnie jest!'

Wygląda na to, że 'Tutaje' to jedna z nielicznych książek, co do której nie mam żadnych krytycznych uwag. Napisana jest naprawdę z klasą, w prosty sposób trafiający bez wątpienia do najmłodszego czytelnika. Wszystkie historie są przystępne, nie da się w nich znaleźć żadnych niedomówień, nie ma tutaj strasznych wilków i okropnych wiedźm, które mogłyby straszyć dzieciaki po nocach. Dodatkowo książka sama w sobie jest po prostu piękna. Już okładka powoduje, że mam chęć trzymania tej pozycji zawsze na widoku, a wspaniałe ilustracje dopełniają jedynie pełni dzieła. Wszystko w 'Tutajach' dopięte jest naprawdę na ostatni guzik. Uważam, że to wspaniały prezent pod choinkę. Nie tylko dla najmłodszych czytelników.

'Przyjaciele pozostają przyjaciółmi w każdej sytuacji.'

października 18, 2018

'Więcej czerwieni' Katarzyna Puzyńska

'Więcej czerwieni' Katarzyna Puzyńska

'Tymczasem w okolicach sennego zazwyczaj Lipowa zostają zamordowane dwie młode kobiety. Sprawca okaleczył brutalnie ich ciała. Policja kryminalna z Brodnicy podejrzewa, że oba zabójstwa mogą być dziełem seryjnego mordercy. Podgórski dołącza do ekipy śledczej prowadzonej przez kontrowersyjną komisarz Klementynę Kopp. Policja stara się znaleźć punkty wspólne pomiędzy obiema zbrodniami i stworzyć profil zabójcy.'

Niewielkie Lipowo, a tyle się w nim dzieje! Będąc dokładnym – w jego okolicy. Nie minął jeszcze rok od wydarzeń opisanych w 'Motylku', a już pojawiają się kolejne trupy porzucane przy drodze między Lipowem a Żabimi Dołami. Ktoś by mógł pomyśleć, że co za dużo to niezdrowo, ale z drugiej strony właśnie takimi zasadami rządzi się większość serii kryminalnych. Można oczywiście tego nie kupować, tym bardziej, że po raz kolejny wszystko wskazuje na to, że morderca ma jakąś obsesję. Można również poczuć się znudzonym na myśl, że znowu będziemy mieć do czynienia z tymi samymi bohaterami. Można, ale właściwie dlaczego?

Sięgając po drugi tom serii Lipowa zastanawiałam się, czy nie będę miała dość tej wsi i znanych mi już mieszkańców, tymczasem dostałam nowych bohaterów, nowe miejsca i ciekawe okolice, nowe relacje i całkiem nowe problemy. Oczywiście, nie dało się odsunąć na bok Daniela Podgórskiego, ale trudno byłoby się pozbyć osoby, wokół której zdaje się krążyć cała historia zawarta w książkach Puzyńskiej. To jednak w niczym nie przeszkadza, bo po prostu coraz lepiej poznajemy policjanta i obserwujemy, jak radzi sobie z kolejną kryminalną zagadką. Na dokładkę – nie byle jaką! W końcu w odstępie ledwie jednego dnia w okolicy jego Lipowa zostają porzucone ciała dwóch dziewcząt, a z biegiem czasu wychodzi na jaw, że obie były w jakiś sposób powiązane z ośrodkiem wypoczynkowym Słoneczna Dolina. Za nimi zaś kryje się całkiem spore poletko osób mogących chcieć ich śmierci i znających ich chyba lepiej, niż ktokolwiek inny. Paleta nowych twarzy na pewno pozytywnie wpływa na całą serię wnosząc w nią podmuch świeżości.

'Moje Dzieło zaczyna już powstawać.'

Jednym z głównych zarzutów w stosunku do tej części Lipowa jest to, że przez całą właściwie historię wszyscy bohaterowie z jakiejś przyczyny wymieniani są ciągle z imienia i nazwiska. Nie jestem w stanie zrozumieć z jakiego powodu autorka zastosowała taki właśnie zabieg, ale dla czytelnika jest on niestety bardzo męczący i nieco irytujący. W końcu po pięćdziesięciu czy stu stronach książki raczej każdy jest w stanie rozpoznać już nadkomisarza czy kajakarza albo ratownika. Tak samo jak ciągle wspominane jest, że Daniel Podgórski jest szefem komisariatu w Lipowie, a nadkomisarz Wiktor Cybulski pracuje z kolei w Brodnicy.

Podtrzymuję twierdzenie, że właściwie wszyscy bohaterowie są dobrze napisani, posiadają wyraźniej zarysowane charaktery i da się ich lubić. Bądź też, co bardzo ważne, czuć do nich antypatię. Teraz jednak stwierdzam, że mamy tutaj niestety wyjątek od reguły, a mianowicie Weronikę Nowakowską, która jest po prostu miałka. Poniekąd nieco bezbarwna, jakby stanowiła jedynie niczym nie wyróżniające się tło całej historii. Pewnie można by postawić ten sam zarzut w stosunku do Marii Podgórskiej, ale ona ze swoimi zasadami, pieczeniem ciasta i zamartwianiem się o syna przynajmniej istnieje. W przeciwieństwie, moim zdaniem, do Weroniki, która jest, ale równie dobrze mogłoby jej nie być.

'Zwitek banknotów wydał mu się bardzo kuszący. Naprawdę bardzo kuszący. Robot byłaby nieco inna niż w ośrodku wczasowym, ale zapłata też zdawała się niewspółmiernie wyższa.'

Warto też w końcu zwrócić uwagę na samą fabułę, na osobę mordercy i prowadzone śledztwo. Jakiś czas temu usłyszałam, że 'Motylek' jest najlepszą książką Puzyńskiej i po przeczytaniu 'Więcej Czerwieni', jak również 'Trzydziestej Pierwszej', odnoszę wrażenie, że coś może kryć się w tym twierdzeniu. Nie mówię, że drugi, jak również trzeci tom, o którym już wkrótce, są złe albo słabe. Są po prostu na nieco niższym poziomie, gdzieś coś nieco kuleje, coś utyka, ale nie zmienia to faktu, że dalej bardzo przyjemnie się to czyta. Nie ma co! Oba te tomy właściwie pochłonęłam. Wracając jednak do fabuły 'Więcej Czerwieni' to odnoszę wrażenie, że autorka chyba nieco na siłę próbowała zmieścić w tej historii więcej niż potrzeba. Ciemne interesy prowadzone na terenach wypoczynkowych, małżeńskie zdrady i niepokojące romanse, do tego, zdaje się, całkiem sporo przeszłości kładącej się cieniem na teraźniejszości. Wyszedł z tego prawdziwy tygiel, nad którym, na całe szczęście, Puzyńskiej udało się zapanować. Na plus można odnotować tutaj z pewnością zwroty akcji, umiejętne mylenie czytelnika co do osoby mordercy, lawirowanie pomiędzy różnego rodzaju wydarzeniami. Przynajmniej niemalże do samego końca nie można się nudzić, aczkolwiek przyglądając się uważnie całej historii można mniej więcej w połowie książki zacząć domyślać się, kim może być zabójca.

Jak zatem będzie z kolejnymi tomami? Osobiście zamierzam przeczytać je wszystkie. Być może dlatego, że polubiłam Lipowo i głównych bohaterów tej serii. Może dlatego, że kryminalne opowieści zawarte w książkach Katarzyny Puzyńskiej są zajmujące, a rozwiązanie nie jest podawane czytelnikowi właściwie zaraz na początku powieści. Dzieje się w nich wiele, ale szczególnie lubię przyglądać się w książkach autorki charakterom poszczególnych bohaterów, ich rozwojowi i zmianom, jakie w nich zachodzą. Zdaje się, że to również w dużej mierze buduje klimat całej serii.

'Chętnie ci pomogę.'

października 09, 2018

'Kobieta z wydm' Kōbō Abe

'Kobieta z wydm' Kōbō Abe

'Nauczyciel, z zawodu entomolog, wyrusza na wyprawę badawczą na wydmy. Jeszcze nie wie, że nigdy z niej nie wróci. Uwięziony w domu-pułapce desperacko próbuje uciec, ale magnetyczna siła tajemniczej kobiety, z którą mieszka, sprawia, że to co dotąd było przekleństwem, staje się sensem jego życia.'

Kiedy jakiś czas temu zdecydowałam się sięgnąć po 'Kobietę z wydm', zostałam zachęcona do lektury przez komentarz opisujący tę książkę, jako posiadającą iście kafkowski klimat. 'Proces' - choć nie był wcale lekturą łatwą - przypadł mi do gustu już w czasach licealnych, więc do dzieła japońskiego autora podchodziłam z jeszcze większym zaciekawieniem. Sam opis książki zdradza już bardzo wiele z wydarzeń, jakie rozgrywają się na jej kartach, ale nie jest w stanie oddać przeżyć głównego bohatera, który miota się nieustannie, jak ryba schwytana w sieć. Absurd sytuacji, w jakiej znajduje się mężczyzna, miejsce, do którego trafia - to wszystko przypomina faktycznie twórczość Kafki i dodaje lekturze niepowtarzalnego smaku.

Trzeba oddać autorowi zdolność do opisywania przeżyć człowieka, który nie radzi sobie z tym, co go otacza, który jest zagubiony pośród nicości i znikąd nie może oczekiwać pomocy. Jego szaleńcze próby wydostania się z pułapki, a także zmienne nastroje są czymś, co w takiej sytuacji można spokojnie uznać za całkowicie naturalne. Dodatkowo do tego wszystkiego dochodzi jeszcze świadomość, że chociaż mężczyzna uważa się za znawcę w pewnych dziedzinach, nagle okazuje się, że tak naprawdę nie wie wielu rzeczy, jakie zaczynają go nie tylko przerażać, ale i drażnić. Jednocześnie muszę zaznaczyć, że niesamowicie podoba mi się alegoria owadów, które wabią, ale nie dają się schwytać. Podobnych odniesień w książce jest zresztą więcej i każde z nich dość mocno do mnie przemawia.

'Życie ludzkie nie powinno być rozerwaną na części księgą, lecz solidnie oprawionym tomem.'

Nie mówię, że 'Kobietę z wydm' czyta się zadziwiająco łatwo, gdyż nie jest wcale lekturą prostą i przyjemną. Mnóstwo tutaj niedopowiedzeń i rozważań głównego bohatera, które w gruncie rzeczy nie dotyczą niczego konkretnego, chociaż na takie właśnie pozują. Kryją się tutaj również jego rozmowy, zdawałoby się, z samym sobą, a swoiste poczucie obłędu potęguje bez dwóch zdań stan zawieszenia, w którym dni zlewają się w jedno, czas płynie, choć nie wiadomo jak szybko, a wszystko dookoła nieustannie zasypuje piasek. Absurd zdaje się narastać w książce z każdą kolejną stroną, zachowanie kobiety może czytelnika drażnić albo wprawiać w irytację, zupełnie jak głównego bohatera, który próbując z nią rozmawiać podejmuje się niemalże walki z wiatrakami. Dyskusje prowadzone ze starszym wioski są skrajnie niedorzeczne, a historie o wiosce zdają się być jedynie banialukami.

Nic zatem dziwnego w tym, że główny bohater uznaje wszystko to, co się wokół niego dzieje za kompletny nonsens. Życie w domu postawionym w samym środku jamy z piasku nie brzmi jak coś, co przydarza się każdemu z nas na co dzień. Niemalże niewolnicza praca, która nie prowadzi do żadnych wymiernych skutków, stosowanie kar i zachęt przypominających zabawę w kij i marchewkę, do tego teorie o tym, że piasek powoduje gnicie wszystkiego dookoła nie oddziałują najlepiej na psychikę głównego bohatera, który przypomina dzikie zwierzę zamknięte przez człowieka w cyrku. Nie sposób oddać to, co dzieje się w tej historii, co dzieje się w głowie mężczyzny, choć wydaje się  to być pozornie bardzo proste. Poza tym nie mogę powiedzieć zbyt wiele, by nie zdradzić dokładnie całej fabuły.

'Nie byłoby wcale dziwne, gdyby blues o bilecie w jedną stronę był pieśnią uwięzionej ludzkości.'

Mimo wszystko 'Kobieta z wydm' nie jest książką, jaka pozostawia czytelnika z milionem pytań bez odpowiedzi. W mojej głowie po tej lekturze rodzi się jedynie przeświadczenie, że nawet jeśli coś jest szalone, ale pozwala nam przeżyć, jeśli staje się niewygodną rutyną, w której jesteśmy w stanie dostrzec jakieś światełko w tunelu, to możemy do tego przywyknąć. Uznajemy to za część naszego życia, a dawne przyzwyczajenia spychamy w kąt. Nie uważam, by to jakiś magnetyzm tajemniczej kobiety z wydm spowodował, że główny bohater ostatecznie postąpił tak, a nie inaczej. Prędzej to jakiś przełom w jego umyśle spowodował, że zatrzymał się w miejscu, a blues o bilecie w jedną stronę okazał się być piosenką właśnie o nim. 

'Czy można jeszcze wrócić do normalnego świata?'

października 07, 2018

'Incydent w Dirleton' Peter Kerr

'Incydent w Dirleton' Peter Kerr

'Bertie McGregor - pensjonariuszka oddziału geriatrycznego w Dirleton - cały swój majątek zapisuje w testamencie... kotu. Wkrótce staruszka zostaje zamordowana, ktoś zabija też jej ukochanego pupila. Śledztwo prowadzi detektyw Bob Burns. Gdy jego przełożeni postanawiając zamknąć sprawę, policjant rozpoczyna własne dochodzenie. Tropy wiodą aż na Majorkę...'

Już z samego opisu książki Petera Kerra wynika, że nie należy ona do klasyki gatunku. Większość znanych mi do tej pory kryminałów podchodzi do tematu dość poważnie nie pozwalając sobie na zbyt wielką dawkę humoru. Tutaj, w 'Incydencie w Dirleton', jest dokładnie na odwrót. Trudno znaleźć w całej książce miejsce, w które nie wkradła się chociaż kapka ironii, absurdu albo dobrej zabawy mogącej u czytelnika wywołać szeroki uśmiech. Nie wspominając już zupełnie o dialogach niosących w sobie kilogramy podtekstów i sarkazmu, ani o bohaterach dość wyjątkowych i na pewno nietuzinkowych. W minimalnym stopniu pojawia się w tej historii archetyp policjanta, który jako jedyny stara się, by jego praca była dobrze wykonana i daleko mu do korupcji, czy robienia wszystkiego, co ochroni jego tyłek. Zostało to jednak podane w takim stylu, że trudno doszukiwać się tutaj zupełnie niepotrzebnego nadęcia.

'Od metalowych szafek bił ten sam zatęchły biurowy smród zbutwiałych papierów, farba na ścianach była tak samo bura, a okno tak samo nagie - w istocie był to taki sam bezbarwny chlew policjanta pnącego się jak najwyżej w służbowej hierarchii.'

Historia przedstawiona przez autora wydaje się być całkiem prosta i klasyczna - ktoś zabija staruszkę dla spadku, jaki zapisała w testamencie własnemu kotu. Problem polega na tym, że Bertie z całą pewnością nie posiadała żadnej fortuny, a o jej rozporządzeniach na wypadek śmierci wie ledwie troje osób. Nic zatem dziwnego, że podejrzany o morderstwo zostaje wytypowany właściwie z miejsca, a Bob Burns nie ma zbyt wiele do roboty. Jednakże według sierżanta coś w tej sprawie strasznie śmierdzi, a najprostsze rozwiązanie jest w jego mniemaniu aż nazbyt oczywiste. Podejmuje więc własne dochodzenie, które prowadzi go w coraz dziwniejsze i odleglejsze miejsca. 

Jak na rasowego detektywa przystało, Bob ma również swoich pomocników w osobie pięknej, młodej pani doktor Julie i posterunkowego Andy'ego, który inteligencją nie grzeszy. Jednak w trójkę są w stanie dokonywać cudów, o jakich policji w Edynburgu nawet się nie śniło. Pewnie fakt, że cała historia nie jest traktowana zbyt poważnie pozwala podchodzić do tych opisów z przymrużeniem oka, poza tym ich wzajemne relacje i cechy charakteru wywołują u czytelnika co najmniej rozbawienie pozwalające mu płynąć przez książkę z zaciekawieniem odkrywając wraz z bohaterami różne wydarzenia z przeszłości, jakie miały wpływ na śmierć Bertie. Ironiczne i przesycone podtekstami dyskusje Boba i Julie nie raz wywołały u mnie parsknięcie ubawienia, zaś 'Andy, co ma zapędy' jest niemalże podręcznikowo głupi i zapatrzony w krótkie spódniczki, a jednak trudno nie zapałać do niego sympatią. 

'Oklaski dla gościa, który jest ulepiony ze znacznie lepszej gliny niż Taggart, Colombo, inspektor Morse i wszyscy inni telewizyjni detektywi.'

Historia przedstawiona w książce nie jest tak naprawdę nazbyt wydumana. Kiedy pozbiera się w całość elementy układanki spokojnie można dojść do wniosku, że w tej opowieści mamy wyraźnie opisane przyczyny i skutki działań większości bohaterów, jak również powód morderstwa, który wydaje się być całkiem oczywisty. Nie wszystko jednak zostaje podane na tacy, niektóre wątki zdają się nie mieć znaczenia dla głównej fabuły, ale jak to bywa w prawdziwym życiu, właśnie takie odpryski z przeszłości wypływając na powierzchnię w teraźniejszości zmieniają los poszczególnych postaci. Podsumowując: przyznaję, że fabuła jest po prostu spójna, nie ma w niej niewytłumaczalnych czy nielogicznych posunięć, nad którymi czytelnik musiałby się jakoś szczególnie mocno głowić. To zaś, moim zdaniem, bywa w kryminałach wielkim plusem.

Czy po przeczytaniu jednej książki danego autora można nazwać się już jego fanem? Nie jestem pewna, czy nie złamię jakiegoś niepisanego zakazu, ale z pełnym przekonaniem wpisuję Petera Kerra na listę moich ulubionych pisarzy. Coś mi mówi, że w najbliższym tygodniu zamówię dwa kolejne tomy przygód Boba Burnsa, czyli 'Incydent na Hebrydach' i 'Incydent na Kanarach'. Jednocześnie mam nadzieję, że w kolejnych książkach autor utrzyma ten sam poziom czarnego humoru i ironii, który tak bardzo zachwycił mnie w pierwszej części jego detektywistycznych opowieści.

'To na razie, staruszko. Spróbuję jeszcze wpaść z kwiatkiem. Szkoda, że nie z kielichem, ale co zrobić?'

października 04, 2018

'O czym szumią wierzby' Kenneth Grahame

'O czym szumią wierzby' Kenneth Grahame

'Gdy Kret opuszcza swoją norę, spotyka Szczura - miłośnika Rzeki. Razem wyruszają w podróż łodzią. Przed nimi wiele niezwykłych przygód. Odwiedzą wyjątkowe miejsca i poznają nowych przyjaciół.'


'O czym szumią wierzby' to powieść dla dzieci, która ukazała się na rynku czytelniczym przeszło sto lat temu i chociaż na pewno różni się od współczesnych bajek, to niewiele straciła na aktualności. Być może w niektórych miejscach okazuje się nie być zbyt czytelna, być może czasami wydarzenia nie są w pełni spójne lub wyjaśnione, ale nie zdaje się to jakoś szczególnie mocno oddziaływać na całość powieści. Przyznaję już na wstępie, że bardziej podobają mi się kontynuacje historii Kennetha Grahame'a stworzone przez Williama Horwooda. Zdają się one posiadać nieco więcej głębi niż samo 'O czym szumią wierzby', ale nie zamierzam odbierać tej książce tytułu jednej z najbardziej klasycznych powieści nominowanej między innymi do listy 100 książek BBC, które każdy czytelnik powinien przeczytać.

Jest to również książka, o której tak naprawdę trudno jest coś więcej napisać. Tak naprawdę to powieść mająca na celu przedstawienie pod postacią sympatycznych zwierząt cech ludzkich charakterów, nie zawsze wspaniałych i krystalicznych. To także historia o rzeczach ważnych dla poszczególnych jej bohaterów i, można powiedzieć, opowieść o sile przyjaźni. Tej ostatniej niestety nie odnajduję na kartach tej książki, gdyż przedstawione tam relacje pomiędzy głównymi postaciami są dla mnie dość jałowe i przyjmowane za pewnik. Być może współczesny czytelnik wymaga jednak od lektury nieco więcej niż sto lat wcześniej? 'O czym szumią wierzby' nie jest na pewno pierwszą książką dla dzieci, jaka wpadła w moje ręce, ale odnoszę wrażenie, że współczesne nam pozycje mimo wszystko posiadają nieco więcej głębi. Jak również pisane są innym, prostszym językiem, który zdecydowanie łatwiej trafi do najmłodszych czytelników. Kolejnym problemem, jaki mam z niniejszą książką, jest fakt, iż opisane w niej wydarzenia zdają się nie mieć zbyt wielkiego wpływu na pobocznych bohaterów, ba, zdają się nie mieć nawet wpływu na postaci, których bezpośrednio dotyczą. Miejscami odnosiłam również wrażenie, że pewne epizody są po prostu powszechnie znane, chociaż nikt o nich głośno nie mówił.


'Nie ma nic, naprawdę nic, co dałoby się porównać ze zwyczajną włóczęgą łodzią.'

Należałoby zatem zapytać, co można właściwie powiedzieć o głównych bohaterach powieści Kennetha Grahame'a. Niestety, z przykrością muszę stwierdzić, że niewiele. Najbardziej charakterystyczny jest Pan Ropuch, pełen zadęcia i pewności siebie, wręcz zakochany we własnym odbiciu niczym Narcyz, bogaty, za nic mający wymiar sprawiedliwości czy prawdziwe dobre maniery. W jego świetle zdecydowanie gaśnie Kret i Szczur Wodny, jedynie Borsuk, jako najpoważniejszy i najbardziej posępny ze wszystkich okolicznych mieszkańców, ma tutaj coś do powiedzenia. Dlaczego zatem uważam, że Kret i Szczur Wody są dość bladzi? Odnoszę wrażenie, że ich charaktery są niesamowicie chwiejne, niestałe i nieco zmieniające się zależnie od tego, z której dokładnie strony powieje wiatr. Poza tym Kret wydaje mi się być jednostką bardzo płaczliwą, a Szczur niezależnie od tego, jak wiele robi dla swego przyjaciela, jest dość opryskliwym egoistą. Co zadziwiające, czytając 'O czym szumią wierzby' byłam w stanie polubić tylko Pana Ropucha, zapoznając się jednak z historiami Williama Horwooda bardzo ceniłam Borsuka, przepadałam za Szczurem i szanowałam Kreta. To, moim zdaniem, pokazuje również główną różnicę pomiędzy oryginałem, a jego kontynuacjami. Niestety, w moim odczuciu wiele przemawia za trzema tomami Opowieści znad Rzeki. 

Jaki zatem mam stosunek do powieści Grahame'a? Uważam, że warto się z nią zapoznać chociażby z powodu tego, iż uznawana jest za jedną z najważniejszych pozycji w historii literatury. Przynajmniej przez niektórych. Warto również sięgnąć po nią po to, by znać początek Opowieści znad Rzeki, które serdecznie polecam każdemu czytelnikowi. Poza tym, jak wspominałam na samym początku tej recenzji, jest to niewątpliwie historia ponadczasowa, która trafi do każdego z nas. 

'A patrząc, czuł, że żyje - a czując, że żyje, zdumiewał się.'

października 02, 2018

'Przeczucie' Tetsuya Honda

'Przeczucie' Tetsuya Honda

'Zaczęło się od zwłok porzuconych pod żywopłotem. Jak śmieci. I to w Tokio, gdzie nikt nie wyrzuci na ulicę nawet papierka. Szczelnie zawinięte w niebieską folię, obwiązane sznurkiem, z mnóstwem ran, z których największą zadano już po śmierci. Potem były kolejne ciała. Wszystkie potwornie zmasakrowane.'

Po raz pierwszy zmierzyłam się z kryminałem japońskim. Mogłoby się wydawać, że nie ma żadnej różnicy z jakiego zakątka świata pochodzi książka, ale już na wstępie muszę zauważyć, że 'Przeczucie' w wielu miejscach odbiega od znanych nam zachodnich powieści kryminalnych. Istnieje szansa, że to jedynie moje odczucie, ale jednak zagłębiając się w lekturę miałam coraz większe wrażenie, że pewne rzeczy w Europie po prostu nie miałyby racji bytu. Inna sprawa, że książka Hondy wydaje się być o wiele poważniejsza niż część naszej rodzimej literatury, gdzie znajduje się miejsce na nieco śmiechu czy sporej dawki ironii. Tymczasem bohaterowie 'Przeczucia' zdają się w dużej mierze być niesamowicie sztywni i wpisani w pewne schematy, których nie potrafią w żaden sposób opuścić. Ma to niewątpliwie wiele wspólnego z japońską tradycją, bez dwóch zdań zdecydowanie odmienną od kultury europejskiej.

To, że ten kryminał jest nieco inny od znanych mi do tej pory nie oznacza wcale, że mi się nie podoba. Wręcz przeciwnie - książka wydaje się być ciekawa, nawiązywać do pewnych tradycji japońskich i przy okazji rozwiązywania sprawy morderstwa przedstawia jeszcze tło kulturowe wszystkich wydarzeń, dodaje także bohaterom głębszych rysów nieco bardziej uwypuklając niemalże legendarną powściągliwość Japończyków. Jeśli zaś mowa już o samej kryminalnej zagadce, to muszę przyznać, iż w moim odczuciu podobna historia mogła faktycznie powstać jedynie w umyśle autora kultury wschodu. Nie twierdzę, że w zachodnich opowieściach nie spotyka się niezwykłej brutalności, że nie ma w nich powtarzających się licznych morderstw, ale jednak z książki Hondy przebija się gore. I znowu - nie twierdzę, że to źle, po prostu to coś zupełnie nowego. 

'Co ciekawe, śmierć wcale mnie nie pociąga. Dręczy mnie potrzeba szukania. Czego?'

Główną bohaterką 'Przeczucia' jest komisarz Reiko Himekawa, która zdobyła swój stopień w młodym wieku. To zaś, jak również fakt, iż jest kobietą, stoi solą w oku niektórym z jej współpracowników. Poza tym Reiko ma niezwykłą intuicję, która pozawala jej myśleć zdecydowanie mniej schematycznie, być może nawet podobnie do mordercy. Dzięki temu łączy ze sobą różne zasłyszane wcześniej informacje, jakie nie wydają się zbyt mocno powiązane z całym dochodzeniem. W tym miejscu pojawia się, moim zdaniem, pierwszy zgrzyt. Zdaję sobie sprawę z tego, że w książkach wiele rzeczy dzieje się 'z przypadku' tylko po to, by bohaterowie mogli później wykorzystać zdobytą mimochodem wiedzę. W przypadku 'Przeczucia' kwestia ta aż bije po oczach i wywołuje w czytelniku wrażenie, iż Reiko jest osobą niemalże wszechwiedzącą lub posiadającą dar jasnowidzenia. Wiem doskonale, że niejeden detektyw w historii kryminałów również był osobą co najmniej niezwykłą, muszę jednak stwierdzić, że w przypadku Reiko kwestia ta uderzyła mnie szczególnie mocno. Nie przepadam za tego typu śledczymi, z drobnymi wyjątkami, więc zagadnienie to stanowi w moim odczuciu spory minus 'Przeczucia'.

Pozostali bohaterowie powieści Hondy w większości stanowią jedynie tło dla Reiko, jej życia i działań związanych ze śledztwem. Przyznaję, że nieco trudno było mi rozróżnić jej bezpośredniego przełożonego od dyrektora w Wydziale Zabójstw Tokijskiej Policji Metropolitalnej. Nie wspominając zupełnie o jej podwładnych czy komisarzu dowodzącym drugim zespołem w jej Jednostce. Autor wyeksponował potrzebne mu dla historii Reiko postaci, inne zaś dość znacząco pominął, przez co czytelnik może odnieść wrażenie, że dookoła głównej bohaterki znajduje się mimo wszystko jakaś pusta, dzika przestrzeń. Nawet pewien zakochany w niej młokos wydaje się składać jedynie z tego uczucia, tylko czasami posiadając przebłyski własnej osobowości. Tym samym bohaterów mogących pokazać coś więcej, mogących się wyróżniać, jest w tej książce zdecydowanie zbyt mało. Być może ich czas przyjdzie w kolejnych powieściach Hondy.

'To było niesamowite. Piękne. Finezja, fontanna krwi tryskająca z gardła.'

Teraz należy zadać sobie pytanie, czy w takim razie warto sięgać po kryminały Hondy. Moja odpowiedź brzmi: tak. Nie należy jednak spodziewać się niesamowitej opowieści, w której rozwiązanie zagadki morderstwa jest tak ekscytujące, że człowiek nie może oderwać się od lektury i myśli tylko o tym, kto jest zabójcą. To nie tego typu powieść, ale zdecydowanie solidnie napisana książka, w nieco innym stylu niż znane nam historie kryminalne, bardziej surowa i pozbawiona, przynajmniej z pozoru, głębokich uczuć, przeżyć i przemyśleń poszczególnych bohaterów. Jednak spełnia się naprawdę dobrze w roli rozrywki nie najwyższych, ale i nie najniższych, lotów. Jako fanka kryminałów nie wystawię 'Przeczuciu' najwyższej noty, ale nie zaliczę go również do nic nie wartej lektury służącej tylko za marne wypełnienie czasu. Być może najlepszą rekomendacją będzie stwierdzenie, że w przyszłości sięgnę zapewne po kolejne książki o Reiko Himekawie, ale na pewno nie w ciągu najbliższych kilku miesięcy.

'Nie zamierzała jednak pozwolić, by jej kobieca intuicja stała się dla niego pretekstem do niewyrażania uczuć słowami.'
Copyright © 2016 Urząd Książki , Blogger