sierpnia 26, 2018

'Siedem sióstr' Lucinda Riley

'Siedem sióstr' Lucinda Riley
‘Nie taki przypadł nam jednak los.’

Będąc szczerą muszę przyznać, że patrząc jedynie na okładkę ‘Siedmiu sióstr’ byłam w pełni przekonana, że mam do czynienia z jakąś literaturą młodzieżową spod znaku fantastyki. Nie mówię, że to źle, ale pewnie właśnie z tego powodu odkładałam tę lekturę ciągle na później. Ostatecznie jednak postanowiłam ściągnąć książkę z półki w księgarni, sprawdzić czego dokładnie dotyczy, a potem już tylko zatopiłam się w tej opowieści i wkrótce zamierzam zapoznać się z kolejnymi tomami. Być może historia Lucindy Riley ociera się gdzieś o świat fantazji, ale w zupełnie inny sposób niż podejrzewałam na samym początku. Ma w sobie coś magicznego, dotyczy to jednak możliwości przemian i siły, jaka drzemie w każdym z nas. Pokazuje również, że życie wcale nie jest takie łatwe, proste i przyjemne, jak chce się o tym mówić. Chociaż, oczywiście, czasami bywa niesamowite.

Po pierwszych stronach lektury nie byłam jakoś szczególnie zachwycona, w końcu nie przepadam raczej za opowieściami o bajecznie bogatych córeczkach tatusia, które mieszkają w cudownym zamku nad wspaniałym jeziorem. Przełknęłam jednak ten fragment dochodząc do wniosku, że historię czyta się mimo wszystko całkiem przyjemnie, a im dalej w las, tym robiło się coraz to ciekawiej. Odsuwając zatem na bok ten pierwszy zgrzyt, który był nieunikniony do poprowadzenia fabuły w ten, a nie inny sposób, poświęciłam się dalszej lekturze i bez dwóch zdań uległam czarowi kryjącemu się w ‘Siedmiu siostrach’. Od zawsze właściwie podobał mi się motyw tego, jak nasza przeszłość może wpływać na naszą przyszłość, nawet jeśli dawne czasy nie dotyczą bezpośrednio nas, ale naszych przodków. W końcu z ich opowieści, z ich życia, można czerpać również dla siebie, prawda? I to właśnie, wraz z poszukiwaniem własnej tożsamości, jest najważniejszą częścią składową powieści Riley.
‘Sześć sióstr. Do domu ściąga je niespodziewana śmierć ojca, który zostawił każdej list i wskazówki mogące im pomóc w odkryciu własnych korzeni. I w odnalezieniu odpowiedzi na pytanie, co stało się z siódmą siostrą. Najstarsza z sióstr, idąc za wskazówkami Pa Salta, dociera do Rio de Janeiro, gdzie przystojny brazylijski pisarz pokazuje jej uroki miasta i pomaga odkryć zagmatwaną przeszłość jej rodziny.’

Biorąc pod uwagę, że nie znoszę czytać książek, które opisują świat, w którym dawniej kobiety były traktowane raczej jako towar albo karta przetargowa pozwalająca na dostanie się do lepszego świata, jestem zdziwiona jak łatwo i z jaką przyjemnością połknęłam historię Izabeli, czyli babki głównej bohaterki pierwszego tomu ‘Siedmiu sióstr’. Trudno powiedzieć mi dlaczego tak się stało, bo w końcu jej życie toczyło się według pewnych utartych od dawna prawideł. Prawie, trzeba to podkreślić, ale jednak wciąż była mocno skrępowana gorsetem tamtych czasów. Przy jej życiu opowieść Mai zdaje się być nieco nijaka, ale może był to celowy zabieg autorki podkreślający jeszcze bardziej to, co o niej wiemy – że była z sióstr najbardziej cicha, skryta i wycofana, że nie szukała wielkiego świata i nie potrzebowała od życia właściwie niczego szczególnego. I w tym miejscu przechodzimy do tego, co tygrysek w mojej osobie lubi najbardziej, czyli tego, jak przeszłość wpływa na każdego człowieka. Jak go zmienia, a przede wszystkim, czy faktycznie go zmienia.

Książkę czyta się w gruncie rzeczy całkiem łatwo, z pominięciem faktu, że jest dość obszerna, a zatem i ciężka, trudno znaleźć w niej jakieś potknięcia, na których można by się naprawdę zatrzymać, nie ma w niej zgrzytów fabularnych i wszystko układa się tutaj w logiczną całość. Pomijając oczywiście te nieco fantastyczne wątki związane z adopcją, wyborem dziewczynek odpowiadających gwiazdom z konstelacji siedmiu sióstr i ich życia w bajkowym świecie ojca, który jest kimś, chociaż właściwie nie wiadomo do końca kim i skąd ma swój majątek. Na to jednak można, a raczej należy przymknąć oko, gdyż jest to integralna część powieści. Tak miało być i tak z całą pewnością będzie również w kolejnych tomach.

Nie znam innych książek Lucindy Riley, nie mam więc porównania dla ‘Siedmiu sióstr’. Niemniej jednak lekkość pióra, zdolność do kreowania całkiem barwnych postaci z krwi i kości, jak również łącznie faktów z fikcją zapisują się na plus dla autorki. Spodobał mi się również motyw nawiązujący do siedmiu gwiazd z konstelacji odpowiadających mitycznym bohaterkom, których cech należy dopatrywać się w powieści Riley w każdej z sióstr. Takie nawiązania do baśni, legend i mitów jest również czymś, co bardzo lubię i chociaż tutaj występuje w szczątkowej postaci powoduje, że książka ta dostaje dodatkowy malutki plusik. Jak wspomniałam na początku tej recenzji – wkrótce zamierzam sięgnąć po kolejne tomy ‘Siedmiu sióstr’ i przekonać się, czy to optymistyczne podejście do serii, jakie mam teraz, utrzyma się aż do ostatniej strony ostatniej książki.
‘Zrozumiałam, że twórca królestwa, w którym byłyśmy jego księżniczkami, nie może już dopilnować, by kraina czarów była taka, jak trzeba.’

sierpnia 24, 2018

'Detektyw Arrowood' Mick Finlay

'Detektyw Arrowood' Mick Finlay
‘A ja myślałam, że najlepszy jest Sherlock Holmes! Mówią, że to prawdziwy geniusz, najlepszy detektyw na świecie.’

Jak to jest być Sherlockiem Holmesem dla ubogich? Żenująco. Albo przykro. Chociaż z całą pewnością nikt nie powiedziałby, że nudno. Aczkolwiek na brud i smród już na pewno zwróciłby uwagę. Nie można jednak wiele oczekiwać, skoro mieszka się na tyłach sklepu z puddingami, a twoimi głównymi klientami są zdradzane żony mocno przeciętnych mężów. Życia na pewno nie ułatwia również twój wygląd, który zdaje się mieć niewiele z szanowanego dżentelmena. Nie poprawia go także swoista niechęć do rozmów o pieniądzach z klientami, którzy i tak wiele nie mogą zaoferować, ani przyzwyczajenie do topienia niepowodzeń w kieliszkach. Nie wspominając nawet słowem o tym, że każdorazowe wypowiedzenie w twojej obecności nazwiska Holmesa wywołuje u ciebie napad wściekłości i rozwlekłe mowy o tym, jak to wielki detektyw nie jest war choćby złamanego grosza.

Jednocześnie zaś masz swojego wiernego asystenta, który – co prawda tylko sobie, ale jednak – opowiada twoje przygody, na twoich usługach jest przynajmniej jeden chłopaczek, żyjesz samotnie, bo porzuciła cię żona, a dom prowadzi twoja siostra, która bardzo próbuje o ciebie dbać. Nie zapominajmy również o fakcie, że twój salon wygląda raczej jak magazyn albo skład makulatury, masz znajomego funkcjonariusza policji i swoistego arcywroga, który wystrychnął cię na dudka. Brzmi nieco znajomo, prawda? Z pozoru nie aż tak podobnie, a jednak tak, jakby ktoś postanowił oglądać Holmesa i Watsona w krzywym zwierciadle albo uznał, że warto sprawdzić co się stanie, jeśli słynnego detektywa i jego przyjaciela ześle się do najgorszych dzielnic Londynu.
‘Londyn w 1895 roku to miłe miejsce dla bogatych i przedsionek piekła dla biedaków. W brudnych zaułkach kwietnie handel narkotykami i prostytucja. Policja ma pełne ręce roboty, ale z braku środków większość spraw odkłada na półkę. Bogaci w razie potrzeby wynajmują Sherlocka Holmesa, biedni stukają do drzwi Arrowooda.’

Na nieszczęście te porównania dość mocno rażą. Przynajmniej mnie. Być może autor właśnie taki efekt chciał osiągnąć, być może po prostu uznał za zabawne pogrywanie sobie z prozą sir Arthura Conan Doyle’a, jednakże dla mnie te odniesienia są aż bolesne. Zatem spokojnie mogę już w tym miejscu powiedzieć, że w stosunku do powieści mam mieszane uczucia. Potęguje to także jak sądzę chwiejność charakterów głównych bohaterów, która chyba najlepiej dostrzegalna jest u Barnetta - z jednej strony dobrego, oddanego sprawie i nienawidzącego ludzi, którzy uciekają się do przemocy, a z drugiej strony przemoc tę samemu stosującą. Istnieje cień prawdopodobieństwa, że za jego rozchwianym charakterem kryje się mało przyjemna przeszłość, ale i tak czasem odnoszę wrażenie, jakby asystent Arrowooda miał rozdwojenie jaźni. Sam detektyw również jest osobą posiadającą huśtawkę nastrojów, a jego znajomy policjant Petleigh wydaje się być z kolei stereotypowy aż do bólu – praworządny, ale nie mogący nic zrobić i drwiący z działań Arrowooda. Ettie, czyli siostra tytułowego bohatera, ma w sobie zaś zadziwiająco wiele z powszechnie przyjmowanego obrazu starych panien, nie wspominając już słowem o Neddym – chłopcu na posyłki – którego dokładny obraz oglądaliśmy już w licznych książkach.

Historia przedstawiona w powieści względnie trzyma się kupy. Nie trafiłam tutaj na wielkie fabularne potknięcia czy problemy, jednak odnoszę wrażenie, że coś nie zostało do końca dopracowane. Częściowo jestem w stanie uznać to za celowy zabieg. Jednak w dużej mierze odnoszę wrażenie, że przed autorem jeszcze daleka droga, by uwić prawdziwie intrygującą zagadkę. Nie mam tutaj jednak na myśli problemu, z którym borykam się przy sporej części kryminałów, a mianowicie tego, kto jest mordercą, złodziejem, czy głównym złym. To akurat w tej historii nie było aż tak proste, ale może na odwrót, niepotrzebnie zaplątane. Istnieje też szansa, że mimo wszystko książka jest po prostu za krótka, by należycie rozwinąć niektóre wątki. Inne wydają mi się dziwnie naiwne, jak chociażby scena, w której Barnett podając się za malarza wyciąga od lokaja wszystkie informacje na temat włamania do domu jednego z bohaterów.

Pomimo tego wszystkiego przez powieść właściwie się płynie. Jest napisana w prosty sposób, bez zbędnych uwzniośleń czy przydługich opisów. Na tym polu potknięć nie odnotowałam, nie czułam się również zniechęcona niniejszą książką, aczkolwiek zdarzyło mi się nie raz i nie dwa westchnąć z irytacją nad tym, co się tam działo. Jednocześnie jednak czekam na kolejny tom przygód Arrowooda. Nie dlatego, że skoro przeczytałam już pierwszy tom, to po prostu wypada zapoznać się z kolejnymi. Po prostu coś w tej historii jednak się kryje, gdzieś pomiędzy tymi wszystkimi męczącymi odniesieniami i niedociągnięciami. Określiłabym zatem tę książkę mianem guilty plesure, bo niby mi nie leży, a jednak pochłonęłam ją z przyjemnością.
‘Potrzebna mi była jakaś następna sprawa. Obaj z szefem potrzebowaliśmy jej, i to szybko.’

sierpnia 11, 2018

'Kirke' Madeline Miller

'Kirke' Madeline Miller

'Wysoko konstelacje opadają i krążą.'
Mitologia grecka w pełnej krasie. Oświetlona blaskiem pozornej rzeczywistości, jako próba przedstawienia bardziej ludzkiej strony pomniejszych bogów tamtych czasów. Dwory pełne uciech i śmiertelnicy w roli zabawek, dla których nie ma zbyt wielkiego znaczenia, jaki pan smaga ich batem, gdyż każdy jest właściwie taki sam. Wielcy bohaterowie znani z Iliady i Odysei, znani z licznych mitów i opowieści, którzy zyskują ludzką, a czasem nieludzką twarz. Inni, zmienieni jak w krzywym zwierciadle, nie tacy jakich chcemy znać i pamiętać, ale może prawdziwsi, czy też realniejsi. Z drugiej zaś strony bogowie, którzy są jak zawsze tak samo dumni i nudni w swych odwiecznych rywalizacjach i obrazach.

Pośród nich żyje zaś Kirke, córka Heliosa. Nie tak wspaniała, nie tak boska, o głosie śmiertelniczki, która nie zyskała chociażby maleńkiego kawałka chwały i siły swego ojca. Od narodzin uważana za dziecko co najmniej przeciętne, właściwie niekochana i niedoceniana, do tego, jak wiele razy podkreślano - głupia. Trzeba również zaznaczyć, iż sama Kirke właśnie tak o sobie myślała, jako o naiwnej i ślepej na to, co ją otacza. Gdzie zatem kryje się wróżbitka, czy może czarownica, która zamieszkiwała Ajaję? Gdzieś daleko na kartach obszernej historii. Gdzieś za wielkim Ajetesem, który ujarzmiał smoki, Persesem mającym rząd dusz i ciał umarłych oraz Pazyfae, która wyszła za króla i urodziła Minotaura. Jakie w porównaniu z nimi były jej rzekome osiągnięcia? Myślę, że odpowiedź nasuwa się sama, skoro bohaterka przez sporą część książki uważa się za słabą i niezdolną do wielkich czarów. Być może przez skromność. Być może przemawia przez nią coś innego.
'Wdałaś się w ojca, jesteś głupia i świętoszkowata, zamykasz oczy na wszystko, czego nie rozumiesz.'
Wypadałoby zatem postawić pytanie, co tak wyjątkowego było w Kirke. Z trudem odkryła swój talent do czarów, który wykorzystywała do tworzenia mikstur i trucizn. Początkowo, jak można podejrzewać, te zdolności wydawały jej się straszne. Dokonała w końcu czynów, w jakie co prawda wierzyła, ale wyglądało na to, że wcale ich nie chciała. Lub przynajmniej nie w takiej postaci, w jakiej je otrzymała. To prawda, że później była zdolna zamieniać ludzi w świnie, że ukryła wyspę przed innymi czyniąc dookoła niej iluzję, aż w końcu nauczyła się chronić przed bogami. Jednak z jakiegoś względu te czyny wciąż wydają się niewielkie, dziwnie miałkie i ostro kontrastujące z jej wiecznym przeświadczeniem, że jest istotą nieskończenie głupią i naiwną. 

Na plus z całą pewnością należy zapisać kreację bohaterów takich jak Dedal, Ariadna, Jazon czy w końcu Telemach i Penelopa. Odnoszę wrażenie, że to właśnie śmiertelni mają w sobie więcej blasku niż bogowie spędzający swój czas na ucztowaniu i knuciu nikomu niepotrzebnych intryg. Ich historie niezbycie dowodzą, że w tym świecie życie śmiertelnych zależy w dużej mierze od kaprysów bogów, bożków i możnych tego świata. Dodatkowo wszystkie opowieści śmiertelnych są tak naprawdę krwawe, przepełnione tym lękiem, którego tak bardzo łaknie Helios, Zeus czy Atena. Bo ci, którzy się boją, pamiętają o ofiarach dla wielkich bogów, którzy w przypływie samozadowolenia może udzielą im jakiejś łaski. Życie śmiertelnych nie jest dla nich ważne. Jednak opowieść każdego z tych ludzi zdaje się nieść w sobie więcej prawdy, piękna i cierpienia, niż jakakolwiek historia boga.
'Samotna kobieta zawsze narażona jest na niebezpieczeństwo, a Kirke nieświadomie budzi gniew zarówno w ludziach, jak i w mieszkańcach Olimpu.'
Biorąc pod uwagę moje wcześniejsze słowa można by podejrzewać, że 'Kirke' w ogóle mi się nie podobała.Tak jednak nie jest. Zdecydowanie doceniam wykreowany w powieści świat, który jest mi całkiem bliski. Lubię historie ocierające się o mitologie, legendy i baśnie, tutaj zaś z całą pewnością odnajduje się ten rys opowieści z dawnej Grecji, do którego jesteśmy przyzwyczajeni. Czytelnik może również bez większych problemów wyobrazić sobie miejsca, w których żyje i przebywa Kirke. Jednak, w moim odczuciu, nie wszystko jest takie cudowne. Przede wszystkim powieść wydaje mi się niezwykle wręcz przegadana i zyskałaby więcej, gdyby była krótsza. Po drugie zaś odnoszę wrażenie, że sama Kirke jest postacią nieco niedopracowaną. Wahającą się pomiędzy skrajnościami, jakby jej charakter nie został w pełni określony, jakby pozwalała na to, by żyć zgodnie z podmuchami wiatru. Jakby nie posiadała żadnego kręgosłupa. To są z mojej strony główne zarzuty, które spowodowały, że nie zachwycam się aż tak bardzo tą książką. Uważam ją nadal za wartą przeczytania, ale daleka jestem od peanów pochwalnych. Nieco żałuję, ale ostatecznie nie każda lektura musi być dla wszystkich tak samo dobra.



sierpnia 05, 2018

'Niedźwiedź i słowik' Katherine Arden

'Niedźwiedź i słowik' Katherine Arden

'Opowiedz nam, Duniaszka, o Mrozie, o królu Karachunie, demonie zimy.'
A może wolicie posłuchać o Żar-Ptaku, księżniczce żabie albo Siwku Złotogrzywku? Jest tak wiele wspaniałych rosyjskich baśni, w których zaczytywałam się jako dziecko, że aż żal o nich zapominać. Magia, zło i ostrzeżenia mieszają się w nich równie mocno, co w innych opowieściach tego gatunku, ale jednak niosą w sobie jakiś niezapomniany urok, który na nowo zdaje się odżywać w 'Niedźwiedziu i słowiku'. Ciężkie zimy, mroźne noce, piękne rosyjskie stroje i tłum niewdzięczników zdaje się paradować w nich częściej niż w historiach z innych stron świata i właściwie - nie dziwota. Pełno tutaj najróżniejszych czartów, dobrych i złych duchów, które poświęcają swe życie na pomoc ludziom lub po to, by żywić się ich strachem, krwią i istnieniami. Co jednak stanie się, gdy wszystkie te prastare demony zmierzą się z chrześcijańskim Bogiem?

Dwa różne światy, które mieszają się na dalekich ziemiach Rusi, gdzie zima trzyma świat w swych objęciach z wielką mocą. Jeden przerażający, a drugi zadziwiająco swojski, choć przecież bajeczny i nierealny. Świat z baśni, w którym jednak ludzie żyją w dostatku, w cieple i bezpieczeństwie, nie karmią się lękiem przed Bożym gniewem, strach i głód nie spędza im snu z powiek. Czas, w którym każdy miał określoną życiową drogę, kiedy mężczyzna był panem swych ziem, a kobieta miała rodzić mu kolejne dzieci. Czas zmian, które nieuchronnie wkradały się nie tylko na ziemie, ale i w świadomość jej mieszkańców. I poczucie, że coś traci się bezpowrotnie. W tym wszystkim zaś znajduje się główna bohaterka, nieokiełznana i szalona niczym dzika klacz.
'Pewnego dnia owdowiały ojciec Wasi przywozi z Moskwy nową żonę. Fanatycznie nabożna macocha zakazuje rodzinie składania ofiar domowym duchom. Na wioskę zaczynają spadać kolejne nieszczęścia, a zło z lasu podkrada się coraz bliżej.'
Taki jest właśnie początek nieszczęść, które zgodnie z prawidłami rosyjskich baśni zaczynają spadać na bojara i jego rodzinę. Do tego wszystkiego na jego ziemiach pojawia się również skrajnie fanatyczny pop, który przyjmuje, iż Bóg posłał go właśnie tam z misją nawracania, szerzenia jego słowa i przestrzegania ludzi przed grzechem, którym niewątpliwie jest oddawanie hołdu dawnym bożkom. W to wszystko zaś jest wplątana magia, w którą nie wszyscy wierzą, niektórzy nie chcą, a inni lękają się jej tak bardzo, że czują przed nią przemożny strach. Wśród nich znajduje się zaś Wasia, której niestraszne są rusałki i wodnicy, która jest za pan brat z wszelkimi czartami, która zdaje sobie sprawę z tego, że źle z nimi żyjąc może jedynie sprowadzić nieszczęście na swoich ludzi. Ale kto posłucha szalonej dziewczyny, na którą inni patrzą z ukosa?
'Urodziłem się o zmierzchu. A może wyklułem się z jajka?'
To, za co przede wszystkim doceniam powieść Katherine Arden, stanowi niepowtarzalny klimat. Z jakiegoś powodu autorce udało się w prostych słowach i nieprzesadnie rozwlekłych opisach oddać tamten świat pełen mrozu, prostoty i swoistej ulotności. Kryje się w nim również świat baśni, co doskonale widać, gdy magia z opowieści zaczyna niespodziewanie wkraczać w świat ludzi racjonalnych. Jednak to wciąż jest dokładnie ten sam świat, ta sama ziemia, to co można dostrzec w historyjkach dla dzieci, kryje się również w sąsiedniej izbie albo lesie za płotem. Trudno zresztą oddać słowami to, co uczyniła już Arden. 

Postaci również są dostatecznie barwne, zadziwiająco realne, może miejscami współczesne, ale nie można wykluczyć, że w czasach, w których powieść się toczy, nie trafiały się również takie jednostki. Z początku trudno odróżnić niektórych bohaterów, jednak z biegiem czasu ich charaktery kształtują się coraz mocniej odsłaniając przed czytelnikiem różnice pozwalające im zbudować sobie obraz każdego z nich. Jest w nich również coś z baśni, jakaś domieszka tego, co kryje się w tych historiach dla małych dzieci, które dzięki nim miały rozróżniać dobro od zła. To jednak w żaden sposób nie psuje przyjemności z lektury.

Nie ulega wątpliwości, że jestem oczarowana lekturą. Nie jest to z pewnością dzieło wybitne, czy wiekopomne, jednak historia zdaje się pisać tutaj sama. Płynie własnym tempem, nie gna na łeb na szyję, ale i tak trudno oprzeć się wrażeniu, że ta baśń dla dużych dzieci kończy się zdecydowanie przedwcześnie. Niezmiernie cieszy mnie fakt, iż jest to pierwszy tom trylogii i będę miała jeszcze możliwość zanurzyć się w tym świecie jak ze snów.

sierpnia 03, 2018

Na weekend - 'Niedźwiedź i słowik' Katherine Arden

Na weekend - 'Niedźwiedź i słowik' Katherine Arden

Dzień dobry w ten upalny piątek! Właśnie dotarła do mnie nowa książka i już się na nią cieszę. Bardzo lubię takie nieco baśniowe klimaty, odwołania do dawnych wierzeń i przesądów, więc myślę, że to może być coś dla mnie. Już dawno trafiłam na nią w jednej z księgarni, wtedy jednak zdecydowałam się na coś innego, a teraz proszę, przypomniałam sobie o niej i liczę na to, że zapewni mi rozrywkę na weekend zaraz po Kirke. 

Ktoś już czytał? Jak wrażenia?

Korzystając z okazji: miłego i nieco chłodniejszego weekendu!

Copyright © 2016 Urząd Książki , Blogger