września 21, 2018

'Toń' Marta Kisiel

'Toń' Marta Kisiel
‘Telefon od ciotki  nieoczekiwanie otworzył prze nią drogę ucieczki – co prawda wprost do piekła, ale przynajmniej w normalnym obuwiu.’
Właśnie przez ten jeden telefon Dżusi Stern pojawiła się znowu w mieszkaniu we Wrocławiu, chociaż przecież przed trzema laty opuściła je z hukiem, i zdaje się, poprzysięgła sobie, że już nigdy nie wróci do tego rodzinnego grobowca. Stało się jednak inaczej, wszystko za sprawą jednego telefonu ciotki Klary, a potem lawina wydarzeń potoczyła się aż nazbyt prędko. Pojawienie się Dżusi wywróciło do góry nogami poukładane życie jej starszej siostry Eleonory i przywołało z zaświatów duchy dawno zaginionych rodziców. Wystarczyło, że Dżusi złamała pierwszą z wyznawanych przez ciotkę Klarę zasad i już nic nie było takie samo w życiu trzech panien Stern.

Wkroczył w nie tajemniczy antykwariusz Ramzes, który zdaje się trząść całym Wrocławiem. Zaraz za nim pojawił się również zegarmistrz Gerd, będący niesamowicie upartym człowiekiem, a gdyby tego było jeszcze mało, to na progu mieszkania wkrótce stanęła również pani Matylda, dawna wychowawczyni ciotki Klary. Im wszystkim towarzyszy zawsze paplanina pani Bimbowej z piętra wyżej, wieczne pokrzykiwania jest schorowanej i starej matki, a także wnuk ciągający jamnika na spacery. Gdyby tego wszystkiego było mało, to jeszcze należy wspomnieć o największym plotkarzu okolicy, czyli listonoszu Mądrzywołku. Czy każdy z nich ma jakieś tajemnice, których lepiej nie poznawać? Czy mają je również same panny Stern? Czym właściwie zajmowali się rodzice Dżusi i Eleonory? Zdaje się, że przyszedł czas, by odpowiedzieć sobie na te wszystkie pytania.
‘O wiele łatwiej było jej zamknąć drzwi salonu i udawać, że za nimi niczego nie ma.’
„Toń” jest opowieścią z pogranicza fantastyki i groteski, wiele tutaj również elementów komediowych, które powodują, że książki tej nie da się traktować zbyt poważnie. Mieszają się tutaj najróżniejsze legendy, mity i miejskie opowiastki, które krążą wśród ludzi od lat, jeśli nie od wieków. To również  zderzenie z historią Wrocławia, który przetrwał niejeden najazd, niejedną wojną i wielkie okrucieństwo. Przede wszystkim zaś jest to wspaniała galeria postaci nieoczywistych, niezbyt normalnych, ale przynajmniej nie będących jedynie czarnymi albo białymi.Dżusi Stern jest z całą pewnością najbardziej komediowym członkiem tej menażerii, do spółki z jej wspaniałym Karolkiem, ale to jedynie dodaje smaku całej „Toni”. Na drugim biegunie mamy cnotliwą Eleonorę, szaloną Klarę oraz wyważonego Gerda. Dla każdego dałoby się tutaj znaleźć jakiś przymiotnik, który z pozoru dobrze oddawałby charakter danego bohatera, ale tak jak napisałam, jedynie z pozoru. Postaci są bowiem o wiele bardziej złożone i nie da się ich oceniać tylko za sprawą kilku wypowiedzianych przez nie słów. Ktoś podobno słaby okazuje się nagle silny, ktoś mocarny jest w istocie tchórzem. Charakterologia bohaterów w tej książce stanowi właściwie żonglerkę i to ona, tuż obok wartkiej akcji, powoduje, że „Toń” czyta się tak dobrze.
‘Toń to opowieść o tym, jak łatwo zniszczyć relacje międzyludzkie i jak trudno je odbudować, i najmocniejszych więziach, które rodzą się nie z podobieństw, lecz z różnic. Oraz o tym, że czasami trzeba odbyć podróż w czasie, aby przekonać się, kto przedkłada złoto i dzieła sztuki nad przyjaźń i lojalność.’
Gdybym miała znaleźć jakiś zarzut dla tej książki, to wskazałabym właściwie dwa. „Toń” jest za krótka i zbyt wiele w niej, przynajmniej w moim odczuciu, niedopowiedzeń. Historia jest naprawdę ciekawa, wydaje mi się jednak, że jakby niedośpiewana, jakby zabrakło na nią więcej pomysłów. Poszczególne poszatkowane sceny tworzą spójną całość, ale są miejsca, gdzie obraz się nieco zaciera czy szarpie, jak chociażby wtedy, gdy trafiamy do przeszłości pani Matyldy, a ta jest tak niejednoznaczna i groteskowa, jakby wprost wyjęta z niezbyt lotnego horroru. Szkoda tylko, że nic do końca nie wyjaśnia. Otwarte zakończenie w wielu książkach jest plusem, tutaj jednak wydaje się być nieco niepotrzebne, brakuje bowiem jasnego i ścisłego podsumowania. Droga otwarta przed bohaterami daje im co prawda wiele możliwości, które czytelnik może sam wybrać, ale jednocześnie pozostawia niedosyt, jakiś brak, który trudno jest zapełnić. Nie daje również, niestety, wyjaśnień niektórych kwestii, więc bardzo trudno jest powiedzieć, dlaczego tuż obok legend słowiańskich pojawiają się wierzenia starogreckie w towarzystwie opowieści o wielkich bogactwach ukrytych w czasie ucieczki wojsk III Rzeszy.

To właśnie, i tylko to, powoduje, że „Toń” nie może zająć miejsca na półce z moimi ulubionymi lekturami, chociaż i tak oceniam ją bardzo wysoko. Jest zdecydowanie pozycją ciekawą, rozrywkową, mogącą wywołać w czytelniku uśmiech, ale pozostawiającą jednak niedosyt. Nie udzielającą odpowiedzi na wszystkie pytania, jakie pojawiają się w związku z lekturą, co w przypadku tej książki jest akurat nienajlepszym rozwiązaniem. Dobrym podsumowaniem dla „Toni” będzie zatem to, że mam w stosunku do niej zdecydowanie mieszane uczucia. Ale mimo to – polecam tę książkę.
‘A gdy tam dotarł, wbił swoją ofiarę w najgłębszy muł, w czas i śmierć, w śmierć i czas.’

września 17, 2018

'Kąpielisko' Libby Page

'Kąpielisko' Libby Page
'Kąpielisko bez pływaków wydaje się bezradne.'

Gdyby się nad tym zastanowić, to trzeba by przyznać, że każdy z nas bardzo często nie dostrzega rzeczy i miejsc znajdujących się tuż obok. Przywykliśmy już do tego, że gnamy przed siebie, niejednokrotnie na złamanie karku, zbyt zmęczeni, by rozejrzeć się dookoła i sprawdzić, czy życie nie ma nam czegoś nowego do zaoferowania. Gdybyśmy przystanęli chociaż na chwilę, być może dostrzeglibyśmy, jak wiele wspaniałości kryje się tuż za rogiem, nawet gdyby miało się okazać, że to tylko i wyłącznie zwykłe miejskie kąpielisko, gdzie można spędzać czas latem marząc o tym, by znaleźć się nad morzem. Tylko? A może aż. Bo tak naprawdę największe piękno i magia kryją się z reguły tam, gdzie nikt by tego nie podejrzewał. Co ciekawsze, może zdarzyć się tak, że to niepozorne miejsce odmieni nasze życie i popchnie nas na przód dając nową nadzieję na lepsze jutro.
'Pewnego dnia wśród lokalnej społeczności zaczyna krążyć plotka, że kąpielisko zostanie zamknięte. Żeby zbliżyć się do ludzi związanych z basenem, Kate kupuje strój kąpielowy i udaje się na kąpielisko, gdzie poznaje Rosemary, najstarszą bywalczynię tego miejsca. Kate i Rosemary zaprzyjaźniają się i postanawiają walczyć o kąpielisko.'

Tak właśnie sprawy mają się w przypadku Kate Matthews, która zdaje się już od dłuższego czasu trwać w potrzasku własnych lęków, nadziei i obaw, w smutnej codzienności, która staje się egzystowaniem, a nie życiem. Gdyby nie konieczność napisania artykułu na temat miejskiego kąpieliska młoda dziennikarka pewnie nigdy nie trafiłaby w to miejsce, nigdy nie poznała Rosemary i nigdy nie zmierzyłaby się z własnym strachem czającym się za każdym rogiem. Impuls wystarczy, by jej życie obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Mało tego, jedno spotkanie wystarczy, by zmiany ruszyły niczym fala w stronę ludzi znajdujących się przy brzegu, którzy mają swoje własne mniejsze lub większe problemy, ale są w taki czy inny sposób związani z kąpieliskiem.

To w równym stopniu opowieść o Rosemary Peterson, która skończywszy osiemdziesiąt siedem lat szykuje się już raczej do dalekiej podróży za swoim ukochanym Georgem, niż do wielkiej walki o kąpielisko. A jednak – niewielka fala, którą kobieta sama wywołuje porywa ją niczym tsunami i daje jej kolejny powód do tego, by nadal iść na przód. Historia jej życia, jej miłości, jej wzlotów i upadków jest z kolei czymś, co daje czytelnikowi nadzieję na lepsze jutro. Nadzieję na to, że niektóre marzenia mogą się jednak spełnić, że życie nie składa się jedynie z pasma porażek, ciężaru pracy i chwil względnego spokoju.

'A dla mnie... Cóż, dla mnie jest całym życiem.'

Ich przyjaciele i rodziny również mają co nieco do opowiedzenia, do przekazania, do nauczenia. Bo czytelnik może spokojnie czerpać z tej książki mądrości życiowe. Pewnie banalne, a jednak właśnie tak proste, że niedostrzegalne, pozornie znane każdemu, a jednak umykające na każdym możliwym kroku. „Kąpielisko” jest opowieścią o przemianie. O trwaniu, miłości, tolerancji i sile, jaka drzemie w każdym z nas, o uporze, ale również i o pokorze. To opowieść o zwykłych ludziach, żyjących w zwykłym mieście, którzy nie są ani szczególnie bogaci, ani szczególnie mądrzy czy wspaniali. Tak samo jak każdy z nas popełniają błędy, denerwują się, popadają w rozpacz, tęsknią, walczą i poddają się. Gdyby spojrzeć na to wszystko z boku można by swobodnie przyznać, że na miejscu bohaterów mógłby znaleźć się którykolwiek z czytelników. Bo nie jest to wydumana historia o ludziach ze świecznika, ale właśnie o tych, którzy muszą pracować na własne utrzymanie, którzy mieszkają w zwyczajnej dzielnicy w zwyczajnych mieszkaniach, których historia nie opiera się o wielkie podboje czy pierwsze strony gazet. Jednocześnie jednak historia zawarta w tej książce pokazuje, że jedno nieszczęście, jest w stanie wszystko zmienić. Wybudzić ludzi z letargu, pokazać im, że o coś, co się kocha można uparcie walczyć. Nawet, kiedy ma się przeszło osiemdziesiąt lat i właściwie całe życie za sobą.

Może miejscami historia wydaje się być nieco naciągana, może niektóre wątki wydają się być ociupinkę niedopracowane, jednak jest to tak niewielka kropla w całej opowieści, że czytelnik naprawdę nie zwraca na nią uwagi. Może dla niektórych „Kąpielisko” wyda się zbyt trywialne w wydźwięku, może nieco naiwne, a może nieco za słodkie. Dla mnie jednak ta książka ma swoją duszę, ma prawdy, które chce przekazać czytelnikowi i ma w sobie pogodę ducha, którą dzisiaj szczególnie powinien nosić każdy z nas. Nie jest to jednak powieść idealna i muszę przyznać, że momentami męczył mnie sposób, w jaki autorka przedstawiała tę historię. Ponadto mogę trochę ubolewać nad edycją, bo do polskiego wydania wkradły się błędy, niewielkie, ale jednak dostrzegalne, które mimo wszystko byłoby warto poprawić.

'Bez Rosemary wciąż byłbym zagubiona.'

września 14, 2018

'Bajecznie bogaci Azjaci' Kevin Kwan

'Bajecznie bogaci Azjaci' Kevin Kwan

'Nie możesz jej tak po prostu rzucić na głęboką wodę.'
Jak poradzi sobie współczesny Kopciuszek w osobie Rachel Chu, kiedy jej ukochany rzuci ją na prawdziwą toń? Bez dwóch zdań lepiej niż niejedna bohaterka innych romansów czy powieści obyczajowych. Rachel nie jest bowiem niewinną kruszyną, która nie ma pojęcia o otaczającym ją świecie. To pewna siebie kobieta, która nie tylko ma kochającą matkę dbającą o nią jak tylko umie, ale również ukończyła studia na prestiżowej uczelni, została wykładowcą i całkiem dobrze radzi sobie w dorosłym życiu. To nie jedna z tych rozpaczających jednostek, która ma dwie lewe ręce, przez co ma wydawać się całkowicie bezbronna i kobieca, a jedyne co naprawdę dobrze jej wychodzi to pokazywanie całemu światu, jak bardzo brakuje jej jakiegokolwiek mężczyzny. Nie należy również zapominać o tym, że Rachel jest zdecydowanie kobietą mądrą, niepomną na jakieś zabobony czy przestarzałe zwyczaje, które niestety mają zadziwiająco długie macki.

Już po tym wstępie można zorientować się, że "Bajecznie bogaci Azjaci" nie są książką tak całkowicie pozbawioną głębi, jak niektóre współczesne romanse. Przez powieść przewija się mnóstwo wyraźnie zarysowanych postaci, które prezentują niejednokrotnie skrajne postawy powodując, że świat miliarderów przestaje być hermetycznie zamkniętą konserwą i zdaje się nabierać rumieńców. W gruncie rzeczy muszę przyznać, że w tej galerii postaci najbladziej wypada chyba Nicholas Young, czyli ukochany głównej bohaterki. Oczywiście, tak jak i inni on również nie jest jedynie bezwolnym cieniem, ale pomimo kilku ważnych i rzekomo wyróżniających go cech zdaje się być nieco miałki. Na całe szczęście jego kuzynka Astrid nadrabia za dwoje, niczego sobie jest również najbliższa przyjaciółka Rachel i cała jej zwariowana rodzina.
'Nick zapomniał jej jednak powiedzieć o pewnym drobiazgu... a może raczej o kilku. Otóż: jego rodzina mieszka w bajecznym pałacu z ogrodem wielkości całej dzielnicy, lata prywatnym odrzutowcem, w którym mieści się ajurwedyjskie studio jogi i spa, przyjaźni się z królami, a Nick - tak się składa - uchodzi za najlepszą partię w Singapurze, na którą ostrzą sobie wypielęgnowane pazurki wszystkie tamtejsze bogate damy.'
O czym zatem właściwie jest ta książka? Dokładnie o tym, o czym mówi jej tytuł. To naprawdę dobra opowieść o Singapurze i jego grubych rybach, które pewnie nie różnią się aż tak bardzo od śmietanki towarzyskiej reszty świata. To jednak również przyjemny przewodnik po tym państwie i jego okolicach, który zawiera w sobie opis nie tylko miejsc, ale i zwyczajów, jakie panują w Singapurze. Jasne, nie jest to jakiś pełen przegląd tradycji, ale jednak mamy tutaj do czynienia z całkiem niezłym oglądem sytuacji, co pozwala lepiej wczuć się w historie tych ludzi, dla których kupno kolczyków za pół miliona jest niczym pstryknięcie palcami. Dla czytelnika ten bajecznie bogaty świat może być aż nieco zbyt bajeczny, ale właśnie to powoduje, że książkę traktuje się lekko i nieco z przymrużeniem oka. Jest to zatem świetna wakacyjna pozycja i bezsprzecznie doskonały poprawiacz humoru.

O jednym niedociągnięciu już wspominałam, teraz pora na uwagę dotyczącą błędów, jakie niestety znalazły się w książce. Nie są jakieś wielkie, ale mimo wszystko natykanie się na literówki albo źle wstawione słowa nie należy do przyjemności. Nie ujmuje to niczego treści i wydźwiękowi prezentowanej przez autora historii, ale jednak pozostawia w czytelniku - a przynajmniej czytelniku w mojej osobie - niesmak. To, że momentami historia zdaje się być faktycznie nieco zbyt bajeczna może zostać przez niektórych uznane za minus książki, ale dla mnie jak najbardziej wpisuje się w całość opowieści. W moim odczuciu wszystko, co tutaj się dzieje, miało unosić się nieco ponad ziemią, bo w końcu po co nam kolejna ciężka i trudna literatura, gdy pewnymi zagadnieniami można się naprawdę świetnie bawić, jednocześnie nie przekraczając granic dobrego smaku?
'Nie mam pojęcia, kim oni są. Ale powiem ci jedno: są bogatsi od samego Boga.'
Na koniec muszę jeszcze przyznać, że moim zdaniem całą książkę skradła postać drugoplanowa, a mianowicie Astrid, która nie tylko miała wyraźnie zarysowany charakter, ale również mierzyła się z realnymi i ciekawymi problemami. Także pieniężnymi, jednak w zupełnie innym kontekście niż chociażby Rachel, czy reszta jej familii. Poza tym gdybym miała wskazać na najpiękniejszy wątek romantyczny w omawianej książce, to bez wahania uznałabym, że na oklaski zasługuje historia Astrid i Charliego, która pozostawiła we mnie uczucie melancholii i niedosytu. 

W ogólnym rozrachunku jestem zatem zdecydowanie na tak. "Bajecznie bogaci Azjaci" sprawdzą się w roli pocieszenia i oderwania od rzeczywistości, sprawdzą się jako niezbyt wymagająca rozrywka i jednocześnie pozwolą na zapoznanie się, przynajmniej po części, z kulturą i tradycjami Singapuru. Częściowo również z jego historią, architekturą i polityką. Nie w nadmiarze, ale w takiej dawce, która powoduje, że czytelnik ma ochotę dowiedzieć się czegoś więcej i to wcale niekoniecznie o tym, jak ostatecznie potoczą się losy bohaterów.
'Chciał pomnożyć tę miłość.'

września 09, 2018

'Wojna z dziadkiem' Robert Kimmel Smith

'Wojna z dziadkiem' Robert Kimmel Smith

'Wojna to koszmar.'
Takie jest główne przesłanie książki Roberta Kimmela Smitha. Zgodnie ze słowami jednego z jego bohaterów, a konkretnie tytułowego dziadka, wojna jest bolesna, ma to do siebie, że rani i zabija, a jedyną osobą, jaka do niej dąży, jest głupiec. Niezależnie od tego, z jakiego powodu wojna została wywołana, nie ma w niej niczego cudownego, nie ma w niej chociażby cienia prawdziwej wspaniałości czy honorowych czynów. Faktycznie, tak jak cały czas próbuje przedstawić to nie tylko autor książki, ale również jej najstarszy bohater, tylko chłopcy nie znający prawdziwej natury życia mogą pragnąć grać w tę grę, gdzie nie ma miejsca na litość czy miłość. Czy jednak tylko o tym opowiada 'Wojna z dziadkiem'? Z całą pewnością nie.
'Kiedy dorosnę i będę miał synka, nigdy nie zmuszę go do robienia czegoś, czego on sam nie będzie chciał zrobić.'
Niniejsza powieść jest również historią wzajemnych relacji rodzinnych, opowieścią o stracie i odzyskiwaniu sił po śmierci ukochanej osoby, szukaniu miejsca dla siebie i stawianiu nowych kroków. To też historia opisująca to, jak trudno czasami jest zrozumieć zmiany, jakie nas dotykają, a również swoiste pouczenie dla rodziców, by pamiętać, że ich dzieci także mają własne uczucia i swój rozum, i po prostu nie da się ich traktować jak pudełek, które można przestawiać gdzie się tylko chce. To jednocześnie opowieść o miłości, nie do końca wyrażanej wprost, ale jednak obecnej na większości stron niniejszej książki. Mówiąc inaczej - 'Wojna z dziadkiem' to historia pewnej rodziny opowiedziana z punktu widzenia kilkuletniego Petera, który nie jest na pewno bezwolnym dzieckiem pozbawionym jakichkolwiek uczuć. To historia smutna, zabawna, a jednocześnie podnosząca na duchu, mająca po prostu smak zwyczajnego życia, gdzie zło przeplata się z dobrem, a kiepskie dni z tymi wspaniałymi.
'Peter bardzo się cieszy, że z nim i jego rodzicami zamieszka ukochany dziadek. Radość nie trwa jednak zbyt długo, bo okazuje się, że dziadek zamieszka w pokoju Petera, a chłopiec jest zmuszony przenieść się na poddasze. Peter kocha swojego dziadka, ale pragnie odzyskać swój pokój.'
Dla mnie 'Wojna z dziadkiem' jest przede wszystkim swoistym elementarzem poprawnego zachowania dla każdego człowieka, niezależnie od jego wieku. Z pozoru jest to książka niesamowicie prosta i łatwa, w końcu jak inaczej może wyglądać historia opowiadana przez kilkuletniego chłopca, który raz na jakiś czas podkreśla, że "zdania wychodzą mu za długie"? Jednak kryje się w niej wiele życiowych prawd, o których w dorosłym życiu zdajemy się nagminnie zapominać. To przede wszystkim ukazanie zła wojny, w sposób przystępny dla młodszego czytelnika. Jest to jednak również nauka poszanowania zdania innych niezależnie od ich wieku, sztuki pójścia na kompromis i szukania złotego środka. Nie należy również zapominać, że w książce pojawia się motyw związany z dobrymi intencjami przyjaciół, których jednak nie należy słuchać w każdym momencie. Tak, to zdecydowanie książka zawierająca w sobie przekaz, że warto kierować się własnym rozumem, uczuciami i chęcią szukania wspólnych rozwiązań w trudnych sytuacjach. Naukę tę, moim zdaniem, powinien zapamiętać każdy czytelnik. Nie tylko ten najmłodszy, ale również ten pełnoletni, który być może ma już własne dzieci. 

Jednocześnie chcę podkreślić, że Smith napisał swoją książkę w taki sposób, że nie odczuwa się w ogóle ciężaru tych wszystkich umoralnień. Jest to pozycja tak lekka, prosta i przyjemna, że wystarczy na nią parę godzin. Duży wpływ na takie tempo czytania i taki odbiór tej lektury ma pewnie fakt, iż napisana jest ona z punktu widzenia kilkulatka, który naprawdę nie umie jeszcze budować napięcia, ani szykować rozwlekłych opisów, czy dodawać jakichkolwiek wątków pobocznych. Z tego też względu historia wydaje się być całkowicie autentyczna. Umiejętność autora do wczucia się w dziecko jest mimo wszystko godna podziwu i zasługuje na duże oklaski, gdyż niestety nie zdarza się to nazbyt często. Nie muszę chyba w takim wypadku dodawać, że książkę zdecydowanie polecam, czyż nie?
'Teraz już wiem, że zdecydowanie najtrudniej jest na początku.'
Copyright © 2016 Urząd Książki , Blogger