stycznia 06, 2024

Wypieki defensywne T. Kingfisher (przełożyła Dominika Schimscheiner)


Czternastoletnia Mona nie przypomina czarodziejów,
których zadaniem jest obrona miasta.
Nie potrafi ciskać błyskawicami ani komunikować się poprzez wodę.

To nie jest książka dla dzieci. Choćby miało się tak wydawać dzięki czternastoletniej głównej bohaterce i walczącym piernikom, choćby miał sugerować to komediowy styl opowieści, nie jest to historia, która trafi w pełni do młodszych czytelników. Pod warstwą pięknego lukru, którym jest gładka i przyjemna opowieść o młodocianym bohaterstwie, kryje się bowiem wiele prawd uniwersalnych, jakie w pełni mogą dostrzec i zrozumieć dorośli czytelnicy. Prawd, o jakich nie myśli się każdego dnia, które umykają nam nawet wtedy gdy sięgamy po inne książki i chłoniemy opowieści o nastolatkach gotowych poświęcać własne życie, by uratować cały świat.

"Nigdy nie chciałam być bohaterką.
Nikt tego nie chce."

Już pierwsze strony książki pokazują, że pod groteską kryje się coś więcej, gdy główna bohaterka znajduje ciało w piekarni swojej ciotki. Nie jest to coś, z czym na co dzień spotykają się czternastolatki i z całą pewnością nie jest to coś, co prowadzi później do serii prawdziwych nieszczęść, odkrywając niekompetencje dorosłych. Bo również o tym jest ta książka. O tym, że czasami ludzie popadają w marazm, że ukrywają wiele spraw, udając, że te nie istnieją, nie wiedząc, co powinni z nimi zrobić. To obraz zagubienia i bezsilności, jak również chorego wręcz dążenia do władzy. Obraz ludzi, którzy nie cofną się przed niczym, by osiągnąć własne cele, nawet jeśli są w istocie zwykłymi tchórzami. Obraz zmęczonych ludzi, na których barki włożono wielką odpowiedzialność, nawet jeśli nigdy jej nie chcieli, obraz zawiści, jaka stopniowo wychyla się na światło dzienne, jeśli tylko dobrze ją podsycić.

Wszyscy bohaterowie tej książki są nie tylko żywi, ale i namacalni. Jest w nich wiele cech, wiele pragnień i zwyczajnego zmęczenia, jakie można spotkać dosłownie u każdego. Mają swoje wady i zalety, każdy jest istotą z krwi i kości, kryjącą różnego rodzaju marzenia, dążenia czy nadzieje. Jednocześnie ich życia wydają się na swój sposób proste i uporządkowane, jakby posiadały stały, całkowicie niezmienny rytm, z którego nic nie może ich wyrwać. 

Mona pragnie jedynie piec chleby i ciasta, jej wujostwo skoncentrowane jest na prowadzeniu piekarni; Patyk jest dzieckiem ulicy, niedostrzegającym czyhających na nie zagrożeń. Księżna to zmęczony polityk, który zgubił się gdzieś po drodze, a czarodziej Ethan nosi na swoich barkach ciężar, jaki mu doskwiera. Nikt tutaj nie pragnie chwały, nikt nie pragnie sławy, jaka faktycznie rozświetliłaby jego życie. Wspaniale podsumowuje to postać wuja Mony, skrywająca pewien sekret, stanowiący puentę tej powieści. Historii, która z wielu względów może okazać się bardziej podobna do życia, niż czytelnikowi może wydawać się na pierwszy rzut oka.

"To dopiero ludzie się wściekną.
Są tacy, którym się to spodoba."

Przyznaję szczerze, że pochłonęłam tę książkę. Czyta się ją naprawdę szybko, nie ma w niej niepotrzebnego przegadania, nie jest rozciągnięta i kończy się dokładnie wtedy, kiedy skończyć się powinna. Znajdziemy tutaj kilka przyjemnych zwrotów akcji, ale także miejsc, których czytelnik mógł spodziewać się od samego początku. Opowieść ta nie jest bowiem nastawiona na wielkie niespodzianki, czy szokowanie, a na przekazanie prawdy, jaka nieustannie nam umyka. Prawdy, która jest niczym gorzkie ciasto, ukryte pod sporą warstwą lukru.

Napotkałam na kilka błędów edytorskich, które zwróciły moją uwagę. Jednym z nich jest z całą pewnością zapomniane angielskie imię Patyka, którego nagłe pojawienie się wprowadza czytelnika w chwilowe oszołomienie, powodujące, że może się zastanawiać, czy nie zgubił gdzieś po drodze jakiegoś ważnego bohatera. Pozostałe są jedynie drobnymi chochlikami, które gryzą w oczy. Co ciekawe, największym problemem, z jakim zderzyłam się w czasie czytania, było przyzwyczajenie się do pierwszoosobowej narracji. Nieczęsto czytam podobne książki i zauważyłam, że całkowicie odruchowo zamieniałam każde czytane słowo na wersję trzecioosobową, robiąc to po prostu z nawyku. Dopiero po dobrych siedemdziesięciu stronach oswoiłam się z innym sposobem narracji.

"Księżna miała poetyckie poczucie sprawiedliwości."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Copyright © 2016 Urząd Książki , Blogger